31 stycznia 2012

YouTube'owe inspiracje: blendowanie w wykonaniu KatOsu

Wiem, że KatOsu jest większości z Was bardzo dobrze znana. Mnie się ona czasami o uszy obijała, ale nigdy nie oglądałam za wiele filmików na youtube (do czasu... ;)), więc nie znałam jej za dobrze. Niedawno jednak spędziłam kilka długich wieczorów na nadrabianiu swoich braków i... wpadłam ;) KatOsu stała się i dla mnie pewnego rodzaju makijażowym guru. Niedawno dodała na swoim kanale filmik Rozcieraj jak PRO - obejrzałam raczej z ciekawości, bo wydawało mi się, że blendowanie cieni mam dość dobrze opanowane, a tutaj proszę... KatOsu przedstawiła bardzo prosty trik, ale naprawdę - tak ładnie roztartych cieni wcześniej nie miałam ;). Teraz stosuję tą metodę niemal codziennie i nie mogę się nadziwić, jak taka mała zmiana w ruchu ręki i trzymaniu pędzelka może dużo zdziałać.Wszystkie zainteresowane zachęcam do obejrzenia jej video (tego i mnóstwa pozostałych, naprawdę są warte obejrzenia ;)).

30 stycznia 2012

Zakupy: zdobycze z ostatniego tygodnia (kosmetyki i nie tylko)

Tak to już niestety jest, że na zdjęcia zakupowe nachodzi mnie ochota wieczorem - po zakupach ;). Jednak ja na innych blogach bardzo lubię posty z tej serii, mam więc nadzieję że i Wam nie przeszkadza gorsza jakość zdjęć, w końcu liczy się "wnętrze", czyli zawartość ;)

Jakoś w sumie przypadkowo wyszło, że w ciągu ostatniego tygodnia zrobiłam dość spore zakupy. Zacznę od łupów kosmetycznych:


Super-Pharm: W czwartek odwiedziłam z Mamą Super-Pharm. Kupiłyśmy trochę aptecznych rzeczy, także kilka drobiazgów do domu, ale ja kupiłam 3 rzeczy tylko i wyłącznie dla siebie ;):
  • Ziaja, Krem uszczelniający naczynka krwionośne na noc - ok. 13,50zł - Ostatnimi czasy zauważyłam, że mam coraz większe skłonności do pękania naczynek i robi mi się rumień :( Mam na policzkach dość wyraźne zaróżowienia, które dawniej były widoczne tylko po peelingu, a obecnie widoczne są właściwie non stop (o ile nie mam makijażu). Dużo dobrych rzeczy czytałam na temat tego kremu na Wizażu, mam więc nadzieję, że mi pomoże.
  • Ziaja, Anty-perspirant w kremie 'Soft' - ok. 7zł - Uuuwielbiam Ziaję całym sercem i jeśli miałabym wybrać jedną firmę jeśli chodzi o produkty pielęgnacyjne, byłaby to właśnie Ziaja. Długo czekałam, aż firma wpadnie na pomysł wyprodukowania dezodorantów i kiedy w końcu to zrobili, nie zawiodłam się. To mój dezodorant nr 1 od jakiegoś roku, czasami tylko zmieniam serię (w lecie często kupuję activ)
  • Essence, Cień do powiek Mystic Lemon - ok. 7zł - Mam jego 'brata' - Mystic Purple (recenzja) - i bardzo go lubię, a przez wątek Essence na Wizażu i wieść o tym, że cień mają wycofać, zdecydowałam się na zakup. Nie testowałam go jeszcze, ale słyszałam że świetnie wygląda jako rozświetlacz - na pewno go przetestuję w ten sposób.

Rossmann: Korzystając z wizyty w Rossmannie w celu zakupienia do domu szamponu i żelu pod prysznic (oraz jedzenia dla kota, mój Pan Kot uwielbia Rossmannowskie "foremki"), do koszyka wpadły:
  • Ziaja, Szampon aloesowy do włosów suchych - ok. 7zł/500ml - Testowałam już szampon figowy i lawendowy z tej serii, teraz padło na aloesowy. Wspominałam już, że Ziaję uwielbiam i darzę dużym zaufaniem, szampony z tej serii jeszcze ani raz mnie nie zawiodły (figowy to chyba ulubieniec).
  • Luksja, Żel pod prysznic 'Active Vitamins' - ok. 7zł/500ml (promocja) - Kiedy kupuję żele pod prysznic do domu dla mnie prawie zawsze głównym kryterium jest duża butelka i niska cena, bo żel jest dla mnie, mojej Mamy i Siostry, więc musi być duży. Tym razem przeceniona była Luksja, więc padło na nią ;).
  • W7, Sliders Lip Balm - ok. 8zł - Ten produkt bardzo mnie zaskoczył, bowiem pierwszy raz zobaczyłam w Polsce produkty W7! W Rossmannach dostępne są 4 rodzaje balsamu do ust: malinowy, brzoskwiniowy, truskawkowy i wiśniowy. Ja wzięłam malinę ze względu, że ten zapach najbardziej lubię, a poza tym... pani na pudełeczku była najładniejsza ;). Balsam jest bardzo przyzwoity, choć daleko mu do Carmexu na przykład. To coś pomiędzy lekko koloryzującym błyszczykiem a balsamem, recenzja na pewno pojawi się na blogu. Opakowanie jest przeurocze, a mój Luby kazał mi w przyszłości zakupić pozostałe 3 (ciekawe dlaczego... ;P).
  • ForYourBeauty, Pędzelek do oczu - w promocji 5zł zamiast 7zł - Mam już jeden taki pędzelek i uważam, że to jeden z fajniejszych niskopółowych pędzelków do oczu ;). Kupiłam go, bo w ramach 'Okazji Dnia' na rossnet.pl można było pobrać kod obniżający cenę pędzelka, więc skorzystałam z okazji.
  • ForYourBeauty, Szczotka do włosów - ok. 25zł - Zaczęłam bardziej dbać o włosy i postanowiłam zamienić moją starą, wysłużoną, plastikową szczotkę na coś lepszego. Na TangleTeezera mi żal wydać kilkadziesiąt złotych, więc skusiła mnie ta. Ma bardzo fajne połączenie dość miękkich plastikowych pręcików z naturalnym włosiem. Dostępna jest jeszcze większa, prostokątna szczotka z tej serii. Producent obiecuje lepszą pielęgnację i połysk. Kiedy byłam mała, używałam (a raczej Mama dla mnie stosowała) tylko szczotki z naturalnym włosiem i miałam wtedy gęste, błyszczące, piękne włosy - mam nadzieję, że może ta szczotka pomoże moim włosom choć trochę wrócić do tamtego stanu ;). Czesałam już nią włosy i muszę powiedzieć, że jest to bardzo przyjemne i naprawdę czuć różnicę w porównaniu do zwykłej, twardej, plastikowej szczotki.

Teraz przejdę do moich zdobyczy ubraniowych. Niestety, nie mam w ogóle pomysłu i talentu do robienia zdjęć ubraniom... Chyba muszę je zacząć fotografować na mnie, bo tak płasko rozłożone na łóżku tracą cały swój urok :P. W dodatku kolory są przekłamane...

  • Granatowy kardigan, niesieciowy sklep - 55zł, przecena z 80zł - Sweterek nie trafił na zdjęcie, bo na śmierć o nim zapomniałam :P Kupiłam sobie bardzo milutki, granatowy, nietoperkowaty kardigan, rozpinany, ale bez guziczków. Jest to coś w rodzaju rozpinanej tuniki i już go uwielbiam ;) Zresztą ja ogólnie od jesieni do wiosny non stop właściwie noszę wszelkiego rodzaju narzutki i sweterki - wyznaję zasadę "lepiej dźwigać niż ścigać", jak to mówi moja Mama i zawsze wolę mieć na sobie coś, co ewentualnie później mogę ściągnąć, zwinąć i wrzucić do torebki. 
  • Czarna bluzeczka, Orsay - 59zł, ale ja skorzystałam z bonu urodzinowego i kupiłam ją za 40zł - Bluzka szczerze powiedziawszy nie powala mnie, ale dostałam zaległy bon urodzinowy i chciałam go wykorzystać, a czarnych bluzeczek nigdy za dość (no i nie znalazłam w Orsayu poza tym nic ciekawego ;)) . Bluzka jest czarna, z rękawem do łokcia, przeszywana dość subtelną srebrną nicią. W tym sezonie zakochałam się w takich iskrzących ubraniach ;).
  • Śliwkowa bluzka, Pretty Girl - 29zł zamiast 79zł - Bluzkę kupiłam dzisiaj i muszę przyznać, że to ciuch z gatunku takich, co na wieszaku wyglądają średnio, a na mnie świetnie (ach, ta skromność) ;). To znaczy bluzka ma bardzo ciekawy dekolt, który nabiera naprawdę fajnego wyglądu dopiero "udrapowany" na ciele ;). Kolor na zdjęciu wyszedł przekłamany, w rzeczywistości to głęboka, ciemna śliwka.
I na koniec ostatnia kategoria - sportowe - plus małe pytanie do Was :). Od ponad tygodnia zabrałam się poważnie za siebie i w końcu chcę zrzucić 10kg, jakich brakuje mi do w miarę idealnej moim zdaniem wagi (perfekcyjnie by było, jakbym zrzuciła 15kg, ale z 10 już i tak będę się szalenie cieszyć). Wstyd mi tu trochę przyznać się do wagi, dlatego musicie wierzyć mi na słowo, że to żadne niezdrowe wychudzanie się - niestety od dziecka mam problem z nadwagą i dwa razy w życiu udało mi się dość ładnie zrzucić ~10kg, jednak teraz troszkę się zaniedbałam i nadrobiłam poprzednio schudnięte 10kg w przeciągu 2 lat... Tak więc zmieniłam mój jadłospis - nie stosuję specjalnej diety, ale zmodyfikowałam nawyki żywieniowe - oraz zaczęłam ćwiczyć (co 2 dni sesyjka 30 min). I tutaj mam do Was pytanie - chciałybyście poczytać trochę o moim odchudzaniu, czy raczej Was ten temat nie interesuje? Zastanawiałam się nad taką serią postów, bo może dałoby mi to więcej motywacji :). Dajcie znać, co Wy na to! :)
Ale odbiegłam trochę od tematu. Tak więc moje "sportowe" zakupy zrobiłam w sklepie sport-shop.pl, gdzie wydaje mi się, mają naprawdę fajne ceny i ogromny asortyment. Kupiłam:
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.sport-shop.pl/hantle-szesciokatne-monster-spokey-2-x-2kg-p-4760.html
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.sport-shop.pl/mata-do-cwiczen-180x60x05-cm-p-4873.html

  • Zestaw hantli 2x2kg - 23zł - Świetnie się z nimi ćwiczy, wcześniej ćwiczyłam z butelkami wody mineralnej 1,5kg i mimo tego, że hantle są cięższe, są o wiele wygodniejsze i łatwiejsze w ćwiczeniach od butelek.
  • Mata do ćwiczeń - 30zł - Przy ćwiczeniach na podłodze było mi zimno, ślisko i twardo (szczególnie cierpiał mój kręgosłup i kość ogonowa, gdy wykonywałam nożyce albo brzuszki), dlatego postanowiłam zainwestować w matę. Ćwiczy się o wiele lepiej, a dużym plusem jest to, że ma możliwość zwinięcia i zapięcia, aby się nie rozwijała. Moja Siostra ma taką samą do jogi i też jej bardzo dobrze służy.
To wszystko :) Dajcie koniecznie znać, co myślicie o serii postów o odchudzaniu oraz czy coś z moich zakupów wpadło Wam w oko :)

29 stycznia 2012

Sleek I-divine Palette - The Original

Na początku roku, w ramach wykorzystania pieniędzy, jakie dostałam od Babci na imieniny, postanowiłam w końcu zrealizować jedną z moich kosmetycznych "zachcianek" i zakupić dwie rzeczy, które dość długo widniały na mojej wishliście - a mianowicie dwie paletki I-divine Sleek - Original i Oh So Special.
W sumie to Oh So Special nie planowałam kupić, było to raczej spontaniczne (po prostu pewnego dnia stwierdziłam, że jednak ją chcę :P). Recenzję tej paletki umieszczę w przyszłości na blogu, dzisiaj jednak nadszedł czas na moją recenzję i swatche paletki Original.



Kiedy tylko zainteresowałam się Sleekiem i zobaczyłam, że ma w swojej ofercie paletkę Original, wiedziałam, że to będzie pierwszy Sleek jakiego kupię. Są to kolory, które lubię - fiolety, zielenie, niebieskości no i także parę złoto-oliwkowo-brązowych cieni, po które coraz częściej sięgam. W dodatku podoba mi się wykończenie cieni - na powiekach cienie są mieniące, pasowałoby tutaj określenie o "perłowym" wykończeniu, ale nie jest to wg mnie absolutnie kiczowata, tandetna perła.


Paletki Sleek chyba są większości z Was dobrze znane - 12 cieni w ładnej, zgrabnej, czarnej palecie z lusterkiem. Z tyłu nadrukowana jest nazwa paletki, co pozwala na szybką identyfikację ;). Do paletki dołączony był aplikator, jednak nakładam cienie swoimi sprawdzonymi pędzlami, aplikatora nie używałam ani raz.

Jeśli chodzi o cienie same w sobie, wszystkie wg mnie zachowują się bardzo podobnie - mają bardzo dobrą pigmentację (niektóre lepszą, niektóre gorszą, ale ja jestem zadowolona), na bazie trzymają się nienaruszone cały dzień. Niestety, ze swatchy nie jestem do końca zadowolona - cieniami można uzyskać naprawdę mocny efekt bez nakładania nie wiadomo jakiej ilości, choć zdjęcia mogą na to nie wskazywać. Niektóre kolory niestety wyszły na zdjęciach troszkę przekłamane, ale mam nadzieję, że krótki opis z mojej strony nieco ułatwi sprawę ;) W obszarze palety niemal każdy kolor pasuje do każdego, co pozwala stworzyć mnóstwo kombinacji w makijażu. Cienie aplikuje się bez problemu, czasaaami zdarza im się lekko osypać,  ale z reguły są świetne we współpracy. Fantastycznie się blendują. Z tego, co wiem, jest to jedyna paleta, na której cienie nie są podpisane - a szkoda, to dość miły akcent.

 Czerń - Jedyny matowy cień z tej paletki. Nigdy nie używam czarnych cieni w makijażu, chyba że wykonuję nim kreskę zamiast eyelinera, dla łagodniejszego efektu. Cień nie jest moim zdaniem tak napigmentowany, jak mógłby być, ale nie jest źle. Da się nim łatwo zrobić miękką kreskę, a z pomocą płynu do pigmentów Kobo może zastępować czarny eyeliner.


 Fiolet - Piękny, szlachetny fiolet. Jestem całkowitą fioletomaniaczką, więc każdy nowy w mojej kolekcji od razu dostaje się do grona "ulubieńców". Ten kolor bardzo mi się podoba, jest moim zdaniem 100% fioletem, bez domieszek różu, czerwieni czy niebieskiego.


Granat - Jeden z kolorów, który był dla mnie największą (pozytywną) niespodzianką. W palecie wygląda niemal na czarny, jednak przy bliższym przyjrzeniu się widać, że to głęboki, mocny granat. Pięknie wygląda nałożony w załamaniu, dla mnie to świetna alternatywa czerni i innych ciemnych kolorów. 

Niebieski/turkusowy - W rzeczywistości jest to nieco bardziej zgaszony odcień, chociaż nadal dość żywy. Głęboki, intensywny niebieski, ma w sobie odcienie turkusu i błękitu. 

Niebiesko-zielony - To pierwsza nazwa, jaka przyszła mi do głowy. Dość niezidentyfikowany odcień jak dla mnie, taki dość ciemny, metaliczny zielony.  Zdjęcie znów jest nieco przekłamane, w rzeczywistości ten kolor jest nieco ciemniejszy i nieco bardziej zielony.

Zielony - Trochę metaliczny, zgaszony odcień zielonego. Myślę, że będzie bardzo pasował do brązowych oczu, choć w połączeniu z moimi, zielonymi, też wygląda super :)

Złoto-beżowy - Nie jest to w stu procentach kryjący cień, dla mnie raczej to taki złotawo-beżowy pyłek. Bardzo dobrze nadaje się do rozświetlania kącika oka w makijażach o ciepłej tonacji.

Różowo-złoty - Ten i następny cień mają swoje duplikaty w paletce Oh So Special. Na swatchu powyżej tego nie widać, ale jest to bardzo ładny odcień pudrowego różu z domieszką złota. Przypomina mi nieco lżejszą wersję Kobo'wego Golden Rose. Bardzo często go używam jako bazy pod inne makijaże.

Różowo-beżowy? - Dla mnie to najbardziej niezidentyfikowany kolor z całej palety. Zdjęcie nie do końca dobrze oddaje jego odcień. Dla mnie to coś pomiędzy kawą z mlekiem a różowym. Również świetnie nadaje się jako baza pod inne makijaże, jak poprzedni cień. Jego odpowiednik także znajduje się w Oh So Special.

Miedziany - Mocny miedziany kolor, jeden z najbardziej napigmentowanych.

Stare złoto - Lekko brązowe, stare złoto. Przepiękny odcień.

Oliwkowo-złoty - Tak jak napisałam, jest to oliwkowo-złoto-zielony odcień. Znów jeden z najładniejszych, ze złotem tworzy wspaniały duet ;)

To by było na wszystko, moim zdaniem to jedna z najlepszych i najbardziej uniwersalnych palet Sleeka :)
Słońce również robi się coraz przychylniejsze, w miarę możliwości postaram się na blogu dodawać nieco więcej makijaży mojego autorstwa, także z użyciem Sleeków.
A jeśli chodzi o trochę prywaty, to w środę i piątek mam dwa ostatnie egzaminy, a potem zaczynam feeeerie, które potrwają aż do 26 lutego! :) Cudownie :D

26 stycznia 2012

STOP ACTA

Od kilku dni ACTA stała się tematem numer jeden - wszędzie - w domu, na uczelni (podoba mi się, że doktorzy i profesorowie z mojej uczelni nie kryją swojego sprzeciwu w tej sprawie, wręcz przeciwnie), w radiu, w telewizji, w internecie... Dosłowie zewsząd atakują nas informacje - za i przeciw ustawie. 
Dość mocno przeżywam całe to zamieszanie, więc i ja postanowiłam przedstawić swoje stanowisko odnośnie tej sprawy. Może jeśli na znacznej większości blogów pojawią się takie buntownicze posty, Rząd zastanowi się trochę przed ratyfikacją ustawy (bo decyzja o podpisaniu już zapadła...). 

Jestem stanowczą przeciwniczką ACTA, a całe moje stanowisko najlepiej odzwierciedla artykuł, który podlinkowałam poniżej. Wydaje mi się naprawdę wartościowy, wyraża wszystko to, co czuję ja i pewnie mnóstwo innych Internautów. Naprawdę warta przeczytania (i rozpowszechniania) lektura:


Poza tym, dla zainteresowanych, dodaję także film mówiący conieco o ACTA.




24 stycznia 2012

EcoTools - Limited Edition - Beautiful Expressions Kabuki Set - recenzja.

Jakiś czas temu pisałam Wam o zakupie na iHerb.com, gdzie kupiłam limitowany zestaw 4 pędzli kabuki firmy EcoTools - Limited Edition Beautiful Expressions Kabuki Set (klik). Wiele z Was pytało mnie w międzyczasie o te pędzelki, dlatego teraz przygotowałam dla Was recenzję.

Kolory na zdjęciu nieco przekłamane, ale na szczęście następne są już ok ;)
Pędzle dotarły do mnie z małym poślizgiem czasowym (spowodowanym pewnie świętami Bożego Narodzenia), a mianowicie 2-ego stycznia (szły więc prawie 5 tygodni, moje poprzednie zamówienie z iHerb dotarło do mnie w równe 2 tygodnie). Na wstępie powiem tylko, że jestem z pędzli bardzo zadowolona, a jeśli chcecie poznać więcej szczegółów, zapraszam do lektury ;)


Pędzle otrzymujemy w bardzo estetycznym opakowaniu, a każdy z nich jest podpisany. Kolejno otrzymujemy pędzle do korektora, broznera, konturowania i tzw. "buff" - flat top. Pędzle wykonane są z materiałów ekologicznych (jak zapewnia producent soft, cruelty-free bristles & recycled aluminum handles). Skówki są małe (ok. 3,5cm długości), wykonane z aluminium, a każdy pędzel ma inny wzorek - listki, kwiatki, pawie oczka, gałązki. Wygląda to bardzo uroczo. Włosie pędzli jest syntetyczne, dwukolorowe. Jest sprężyste i bardzo miękkie, nie podrażnia w żaden sposób mojej wrażliwej skóry twarzy. Na początku zaskoczył mnie nieco rozmiar pędzli - to naprawdę maleństwa - ale w praktyce ich rozmiar stał się atutem, bowiem gdyby były większe, nakładałyby kosmetyk na zbyt dużą powierzchnię twarzy, co w przypadku bronzera czy rozświetlacza nie jest zbytnio pożądane.
Jeśli chodzi o każdy pędzelek z osobna (kursywą podane są informacje z pudełka):
  • Conceal round kabuki - pędzelek do korektora
  • Use with liquid concealer or foundation for custom usage. Shaped like your fingertip to comfortably glide across your smallest features.


Pędzelek, jak głosi producent, nadaje się do produktów płynnych. Ja używam go do korektora (obecnie używam Vipery Correcteur 4U, który jest korektorem w sztyfcie, ale bardzo łatwo go rozprowadzić). Pędzelek jest okrągły w przekroju, a jego kształt faktycznie przypomina nieco opuszek palca. Dzięki temu fantastycznie rozprowadza się nim korektor pod oczami czy wokół skrzydełek nosa. Jest to delikatny i dokładny sposób aplikacji. Nie naciągam skóry, jak zdarzało mi się przy nakładaniu palcami, a korektor pięknie stapia się ze skórą (wydaje mi się, że to także zasługa pędzelka). Do podkładu go nie stosowałam, ale myślę, że spisałby się równie dobrze. Prałam go kilkakrotnie, żaden włosek nie wypadł, pędzel się nie odkształcił. Włosie ma nieco inne od pozostałych pędzelków, trochę jakby bardziej śliskie, ale nie przeszkadza mi to w niczym - nadal jest bardzo delikatne. Jest również najbardziej zbity z całej czwórki.

  • Bronze angled kabuki - pędzel do broznera
  • Expertly apply and blend brozner all over face to create a natural-looking glow.

Pędzla używam do bronzera, zgodnie z przeznaczeniem. Jest to puszysty, skośnie ścięty pędzelek. Wydaje mi się, że ma najmilsze włosie ze wszystkich. Świetnie się nim aplikuje bronzer, ciężo o placki czy plamy na twarzy. Bardzo dobrze blenduje produkt podczas aplikacji, pozostawiając naprawdę ładny efekt. Zwykle omiatam bronzerem skronie i policzki poniżej kości policzkowych w dość "rozproszony" sposób, jednak do nakładania produktu bardziej precyzyjnie, jeśli ktoś lubi wyraźnie zaznaczyć linię bronzerem, pędzel może być zbyt duży. Wtedy jednak z powodzeniem można stosować pędzel do konturowania z tego zestawu. Podczas prania pędzel się nie odkształcił, żaden włosek nie wypadł.


  • Contour domed kabuki - pędzel do konturowania
  • Gently apply blush in an upward motion to center and enhance the fullest point of cheeks.

Producent sugeruje, że jest to pędzel do różu, choć mnie pędzle o takim kształcie (i w ogóle "do konturowania") kojarzą się raczej z aplikacją bronzera i rozświetlacza. Ja używam różu w musie z Essence (Ballerina Backstage), więc ten pędzel przeznaczyłam do rozświetlacza. I jestem bardzo zadowolona z efektu. Rozświetlenie jest idealne, mały rozmiar pędzla i dość zbite włosie pozwalają na precyzyjne operowanie nim powyzej kości policzkowych i przy łuku brwiowym (tak najczęściej nakładam rozświetlacz). Kiedy użyłam go do wycofanego już Shimmer Powder od Essence, pierwszy raz udało mi się uzyskać tym rozświetlaczem taflę. Uważam, że to naprawdę świetny pędzelek. Przy praniu również nie wypadło z niego włosie, nie odkształcił się. Jak wspominałam wcześniej, nadaje się wg mnie także do bronzera, ale wtedy trudno o większe blendowanie, granica między bronzerem a podkładem jest dość wyraźna.

  • Buff flat top kabuki
  • Buff over face to smooth and remove excess powder for a flawless finish.


Pędzel typu flap top, dość uniwersalny, ja używam go do sypkiego pudru. Włosie jest miękkie i średnio zbite, jednak do tego pędzla mam najwięzej zastrzeżeń - parę włosków wystaje poza linię pozostałych, również ok. 3 włoski wypadły po praniu. Jednak mimo to bardzo dobrze aplikuje się nim puder sypki - łatwo, szybko i przyjemnie ;) W kwestii tego pędzla raczej nic więcej napisać nie mogę, po prostu dobry pędzel uniwersalnego użytku.

Podsumowując, jestem bardzo zadowolona z zakupu i gdyby nie buff, który stracił kilka włosków (a kilka odstaje) byłby to naprawdę zestaw idealny. Jednak do ideału nie jest mu daleko, a te maleństwa pięknie prezentują się w moich kosmetycznych szufladkach ;)

Co: EcoTools, Limited Edition, Beautiful Expressions Kabuki Set
Ile: 13,95$ (+ 4$ wysyłki) / 4 pędzle // jeśli to Wasze pierwsze zakupy w iHerb.com, korzystając z mojego kodu promocyjnego za pędzle zapłacicie jedynie 8,95$ :)
Jak: 9/10

Pędzle możecie zamówić w sklepie iHerb - konkretnie tutaj - na razie widzę, że są dostępne, wkrótce znów mogą się wysprzedać, ale z tego co wiem, sklep co jakiś czas robi dorzutkę towaru, więc musicie polować ;). Osoby niezaznajomione z tym sklepem odsyłam do mojego tutoriala zamawiania - klik. Wszystkie chętne do zakupu zapraszam do skorzystania z mojego kodu promocyjnego - wpisując go przy pierwszym zamówieniu otrzymacie 5$ zniżki! A jeśli nie są to pierwsze Wasze zakupy, po prostu pozwolicie mi cieszyć się korzyściami z programu rewards, nic na tym nie tracąc :)

17 stycznia 2012

Zakupowo :)

Dziś post bardzo spontaniczny, ale chciałam się Wam pochwalić moimi zakupami ;) Zdjęcia robione wieczorem, więc zdjęcia są naprawdę marne, niestety...
Jako że dwa najcięższe w moim odczuciu kolokwia w tej sesji (dla mnie prawie zawsze kolosy są cięższe od egzaminów ;P) i teraz mam tydzień względnego luzu, wybrałam się pod wieczór na zakupy.

Po pierwsze, odwiedziłam drogeryjkę przy mojej uczelni (zwie się "Magdalena" i znajduje się na ul. Gramatyka w Krakowie). Ta drogeria to dla mnie jedno z odkryć zeszłego roku, mieści się dosłownie kilka metrów od mojego wydziału. Prowadzi ją pan w średnim wieku, bardzo miły. Sama drogeria budzi niemiłe wrażenie - przypomina mi jakąś piwniczko-komórkę przeładowaną kosmetykami. Lakiery do paznokci są poustawiane nawet w miedniczkach :P. Jednak wybór jest ogromny, pan ma tam kosmetyki firm, które ciężko mi znaleźć gdzie indziej - takie jak Vipera, Delia czy Bell, ma również wszystkie rodzaje henn Venity i każdy z produkowanych kolorów. Krótko mówiąc wyłącznie polskie marki, o ile się nie mylę, ale za to chyba wszystkie.  Kiedyś pan specjalnie dla mnie sprowadził korektor do brwi Delia w kolorze brązowym i zrobił to w ciągu kilku godzin :). Poza tym ma ogromny wybór lakierów do paznokci. I kupuję tam jeszcze jeden kosmetyk którego nie mogę znaleźć nigdzie indziej - mgiełkę termoochronną do włosów Marion, jaką zakupiłam też dziś. Dla mnie KWC w kwestii kosmetyków do włosów! Naprawdę nie wiem, jak te wszystkie cuda mieszczą się w tej małej kanciapce, ale uwielbiam ją, naprawdę ;). I ceny są bardzo niskie, niekiedy wręcz hurtowe. Pan nie zaokrągla cen dla własnego zarobku, tak więc wszystkie kosmetyki mają ceny a'la 2,34zł, 9,77zł, 7,18zł itp.
Tak więc w drogerii "Magdalena" kupiłam ww. mgiełkę termoochronną oraz balsam koloryzujący z henną w kolorze czekolady. Od trzech farbowań używam henny, kolor dość szybko się wypłukuje, ale przynajmniej nie martwię się, że katuję włosy chemią.


Wieczorem wybrałam się do Factory/Futura Park Kraków i odwiedziłam Super-Pharm. Oto, co kupiłam:
  • Masło do ciała Perfecta o zapachu marcepanowym - 11,99zł - musiałam kupić nowe, bo w zeszłym tygodniu wykończyłam poprzednie, a tak przywykłam do smarowania ciała po kąpieli czymś nawilżającym i przede wszystkim pachnącym, że bez masełka ani rusz ;). Poprzednie masło miałam również od Perfecty, kakaowe, i byłam z niego całkiem zadowolona. 
  • Kredka do oczu LongLasting Essence w kolorze 02 hot chocolate - ok. 7zł - Ostatnio przekonałam się do brązów w makijażu, więc brązowa kredka bardzo się przyda, a LL to moje ulubione kredki. Niestety, zapomniałam o niej na zdjęciu.
  • Lips - balsam do ust - 9,44zł - Kupiłam go w celu wykurowania zajadów, z którymi mam problem od kilku dni... Od paru lat mam tak, że raz na kilka miesięcy pojawią mi się zajady (właściwie nie wiem do końca czy to zajady, bo usta nie są pęknięte, ale mam czerwone kąciki ust i trochę dookoła warg... nie cierpię tego) i trudno mi się z nich wykurować... Czytałam, że ten balsam jest przede wszystkim przeznaczony do leczenia zajadów, więc pokładam w nim spore nadzieje. Zawiera szałwię i dużo witaminy B.
Teraz dwie nieplanowane rzeczy, ale skusiły mnie super promocją... Mam nadzieję, że okażą się skuteczne ;).
  • Capivit z biotyną - Piękne Paznokcie - 6,49zł zamiast 18,99zł za 2 opakowania (każde po 30 kapsułek) - widziałam na blogu Belli, że również kupiła ten suplement i tym samym mnie skusiła ;) Zobaczymy, czy jakoś zadziała, za tą cenę na pewno warto spróbować.
  • ProBioSlim - 7,99zł  zamiast 56,99zł, kupiłam 2 opakowania, każde po 30 tabletek - To cudo jest już totalnie nieplanowane... Nigdy nie stosowałam suplementów ułatwiających odchudzanie i nie pokładam w nich za dużej nadzieji, ale postanowiłam wypróbować. Najbardziej zszokowała mnie obniżka cenowa - aż o 49zł! Nie chodzi o datę ważności, bo suplement jest ważny do października tego roku. Napis na opakowaniu głosi:
Synbiotyk to połączenie probiotyku i prebiotyku, który skutecznie działa na przyczynę problemu wspomagając prawidłowe funkcjonowanie układu pokarmowego.
Unikalny suplement diety łączący w sobie składniki aktywne o właściwościach probiotycznych (L. Acidophillus, B. breve), prebiotycznych (FOS) i wspomagających odchudzanie (ekstrakt z zielonej herbaty). ProBioSlim wpływa korzystnie na strukturę flory bakteryjnej jelit, wspomaga perystatykę, ułatwia trawienie. Ma korzystny wpływ na zachowanie prawidłowej wagi ciała.
Nie jest to więc żaden zapychacz żołądka ani nic z tych rzeczy, ale mam nadzieję, że usprawni nieco mój baaardzo leniwy metabolizm...


Ostatnia rzecz jest niekosmetyczna, ale urocza ;). Zdjęcia niestety nie oddają uroku spódniczki, ale musicie wierzyć mi na słowo, że w realu wygląda o wiele lepiej :) Ma kolor szaro-bordowo-fioletowy i jest wykonana z materiału przypominającego wełnę. Kupiona w C&A za 39zł (przecena z 99zł).

TAG: Nasze ulubione seriale

Zobaczywszy taga zapoczątkowanego przez Orlicę, wiedziałam, że wcześniej czy później udzielę na niego odpowiedzi :) Od bardzo dawna lubię amerykański nurt seriali, a ostatnio jeszcze bardziej mnie interesują, bo... stały się jednym z głównych tematów jednego z moich przedmiotów na studiach ;) Wykłady o tendencjach w takich serialach jak Six Feet Under, Dexter, Dr. House, Bones, Sex and the city i wielu innych sprawiają, że po każdym wykładzie mam ochotę na "usprawiedliwione", w celach naukowych, serialowanie - w końcu na egzaminie będę musiała oprzeć się w analizie na którymś serialu ;). Uprzedzając Wasze pytania od razu mówię, że studię kulturoznawstwo o specjalizacji nowe media i komunikacja międzykulturowa.

Ale do rzeczy!



Kilka prostych zasad:
1. Opublikuj u siebie na blogu logo taga.
2. Napisz, kto Cię otagował.
3. Otaguj 5 innych bloggerek.
4. Wymień i opisz kilka swoich ulubionych seriali.

Zostałam otagowana przez wcześniej wspomnianą Orlicę, a taguję wszystkie serialomaniaczki, które mają ochotę na tego taga! :)

Osobiście postanowiłam urozmaicić taga o choć jeden utwór z youtube, który pochodzi z danego serialu i nieodłącznie mi się z nim kojarzy, ponieważ przeważnie w tych serialach występuje naprawdę świetna muzyka! Szczególnie uwielbiam Baba O'RileyDr House'a, theme z Friendsów oraz piosenki ze specjalnego, śpiewanego odcinka Grey's Anatomy.

Moi ulubieńcy (w kolejności "chronologicznej"):

Lost
Pierwszym serialem "nowego" typu, jaki zobaczyłam w znacznej większości (doszłam chyba do 5 sezonu) byli Zagubieni czyli Lost. Na początku oglądałam serial na TVP1, o ile się nie mylę, z całą rodziną. Jednak już w połowie 1 sezonu na placu boju zostałam ja z Tatą i wpadłam w totalną lostomanię :P. Wkrótce zaczęłam ogładać sezony na AXN (które Tata zamówił w pakiecie Cyfry+ specjalnie dla "Lost"), ale jednak wkrótce i Tata się wykruszył, a ja sama telewizji nigdy nie oglądam. Porzuciłam serial na chyba dobre 3 albo i 4 lata, a teraz zaczęłam oglądać go od nowa :). Oczywistą rzeczą jest, że głównym powodem oglądania serialu jest... Sawyer ;). Wiadomo, że typ męskiego, seksownego buntownika z nieczystym sumieniem spodoba się niemal każdej dziewczynie. Najbardziej podobają mi się odcinki, kiedy Sawyer cierpi i jego życie jest zagrożone - takie zboczenie ;). Nie potrafię wyznaczyć poszczególnych cech, które sprawiły, że oglądam ten serial. Na pewno bohaterowie - tak różnorodni, że w którymś na pewno znajdziesz podobieństwo do siebie - ciekawe retrospekcje, no i przede wszystkim ciekawość - o co tak właściwie chodzi z tą wyspą? Mam nadzieję, że tym razem dotrwam do końca wszystkich sezonów i zagadka się dla mnie rozwiąże :)



Dr House
O tym serialu nie będę pisała długo, bo chyba nie trzeba go nikomu przedstawiać. Dr House jest chyba najsłynniejszym w Polsce serialem "doby amerykańskiej", jak ja to nazywam. Znają go nawet moja Mama i mam-nadzieję-przyszła-teściowa, co musi o czymś świadczyć ;). Uwielbiam zagadki medyczne no i oczywiście temperament House'a samego w sobie. Poza tym moją ulubioną postacią jest Trzynastka i w sumie to jestem bardzo ciekawa, jak toczą się jej losy, bo ten serial również przestałam oglądać po kilku sezonach, chyba po 6... Tak czy owak, najnowszego sezonu nie widziałam i kiedyś z pewnością trzeba będzie te braki nadrobić.

Friends
Ten serial zdecydowanie wyróżnia się na tle pozostałych i ma specjalne miejsce w moim sercu! Byłam do niego bardzo scpetycznie nastawiona, do czasu, aż poznałam mojego Lubego... ;) Po jakimś roku znajomości, kiedy zaczęliśmy spędzać ze sobą naprawdę sporo czasu (czyli zaczął zostawać u mnie na całe weekendy ;)) niemal rytuałem stało się oglądanie Friendsów razem z nim i moją Siostrą. Kocham, po prostu kocham ten serial i z Lubym planujemy zażyczyć sobie wszystkie sezony na DVD jako prezent ślubny od kogoś :). Uwielbiam długość odcinków (20 min), poczucie humoru, prawdziwość relacji między przyjaciółmi, każdego z bohaterów z osobna za każdą jego cechę... Mimo tylu sezonów i tylu wyemitowanych odcinków, żaden z nich się nie powtarza i nie nudzi, co jest nielada wyczynem. Ten serial to naprawdę lekarstwo na wszystkie smutki i troski! Cudowny, cudowny, cudowny.
PS: Co do piosenki, wiąże się z nią szczególnie wspomnienie, albowiem na mojej osiemnastce przyjaciele i znajomi odśpiewali dla mnie tą piosenkę o północy... To było cudowne! :)

Sex and the City
Szczerze powiedziawszy zaczęłam oglądać ten serial trochę z pobudek kulturoznawczych ;). Kiedy zaczynałam go oglądać interesowałam się także dość namiętnie szafiarstwem i modą, a wiedziałam, że Carrie jest guru dla wielu dziewczyn. Poza tym zastanawiał mnie fenomen tego serialu. Zaczęłam go oglądać w ramach relaksu w czasie mojej pierwszej sesji na studiach, a kończyłam go oglądać już w ferie. Może nie jest to mój numer jeden, ale lubię ten serial - jest takim babskim odmóżdżaczem, jak ja to nazywam ;). Znowu na plus działają krótkie odcinki - takie seriale ogląda mi się najlepiej, stanowiły też "nagrodę" w czasie sesji za każdą godzinę nauki ;). Podobało mi się to, że każdy odcinek miał jakieś motto, niekoniecznie związane z seksem, choć nie powiem, elementy "edukacji seksualnej" też czasami były ciekawe ;). Wydaje mi się, że warto obejrzeć choć kilka odcinków chociaż dla poczucia klimatu tego serialu. No i dla mnie jest to ciekawe studium nowobogackich singielek w wielkim mieście - jako obiektu badawczego ;). (Zawsze zastanawiało mnie, jak pisząc tylko i wyłącznie felietony, Carrie stać na aż takie drogie ubrania i buty!).

Grey's Anatomy
W ten serial wciągnęła mnie i Lubego moja Siostra, zaraz po tym, jak skończyłam oglądać SATC. Na początku podchodziłam do tego serialu bardzo sceptycznie, ale szybko mi się spodobał. Każda z postaci z osobna ma w sobie coś, za co nie można jej nie lubić. Znów pojawiają się wątki medyczne, choć w tym serialu nie są aż tak znaczące, jak np. w Housie. Podobnie jak w przypadku Lostów, nie potrafię wymienić konkretnego powodu, dla którego lubię ten serial. Losy bohaterów po prostu po pewnym czasie stają się bliskie i naprawdę trudno poczekać do kolejnych sezonów z dowiedzeniem się, jak tam ich życie się dalej toczy ;). Jest to chyba też serial, przy którym najwięcej razy... płakałam ;). Ogromny plus stanowi ścieżka dźwiękowa serialu - utwory w każdym odcinku są wręcz fantastyczne. A co do bohaterów - moim ulubieńcem jest cudowny dr Owen Hunt... A jak śpiewa! ;) Poza tym oczywiście dr Bailey, szalenie lubię też Torres i Sloana... Za to szczerze nie cierpię głównej bohaterki, Meredith. Scenarzyści chyba nie mieli na nią specjalnego pomysłu, poza tym, że ma być zdolna i ma być córką znanej pani chirurg...

Plany
O ile czas na to pozwoli, w bliżej nieokreślonej przyszłości chciałabym zobaczyć przede wszystkim seriale takie jak Six Feet Under oraz Dexter.

12 stycznia 2012

Essence - Eyelinery w żelu - 03 Berlin Rocks & 01 Midnight in Paris

Dzisiaj mam dla Was coś, co już dawno powinno było pojawić się na blogu - ulubieniec mojego zeszłego roku (i w ogóle jak dla mnie ulubieniec wszech czasów), niezastąpiony, jedny, najwspanialszy eyeliner w żelu firmy Essence. Właśnie przeczytałam na blogu Em, że Essence ma w planach wycofać dwa kolory ze sprzedaży w okolicach marca - dla mnie to niedorzeczna i okropna wiadomość, bo uwielbiam swój fioletowy liner i z chęcią wypróbowałabym także zielony. Będę więc musiała zrobić sobie małe zapasy... Pełną listę wycofywanych produktów, którą zamieściła Em, możecie przeczytać tutaj.


Ja w swojej kolekcji posiadam dwa odcienie - fioletowy 03 Berlin Rocks oraz czarny 01 Midnight in Paris. Fioletowy jest sporo starszy, kupiłam go w zeszłym roku w okolicach kwietnia/maja, a czarny dokupiłam dopiero w październiku. Najpierw opiszę ich cechy wspólne, a potem różnice, choć są one bardzo subtelne.


Eyelinery otrzymujemy w małych, ale bardzo solidnych szklanych słoiczkach z plastikowymi zakrętkami. Design mi się podoba, a opakowanie mimo paru upadków i wielu wyjazdów nadal jest w całości. Eyelinery mają kremowo-żelową konsystencję, choć trochę się różnią pod tym względem, ale o tym napiszę później. Od otwarcia nie cackam się z nimi zbytnio, co nieco widać po zdjęciach zawartości słoiczków - szczególnie fioletowego :P. Fiolet nieco podeschł od momentu otwarcia, ale nie wpłynęło to w dużym stopniu na jego użytkowanie.


Eyelinery aplikuje się gładko, prosto i przyjemnie - kilka prób i można śmigać naprawdę ładne kreski ;) Ja do swoich używam pędzelka Catrice, choć jutro mam plan dokupić pędzelek Inglota, Catrice już chyba swoje przeszedł ;). Największym atutem eyelinerów jest ich trwałość. Nie straszne im łzy, pot, tarcie, spanie ani nic z tych rzeczy - są właściwie nienaruszalne do momentu demakijażu i potrzeba dość dobrego płynu, aby je domyć. Ja robię to za pomocą oliwki, która radzi sobie z nimi świetnie.


Teraz przejdę do różnic i indywidualnych cech, a mianowicie:
  • Fioletowy - 03 Berlin Rocks - Ma bardziej kremową formułę w porównaniu do czarnego eyelinera. Nie wiem, czy ma to związek z kolorem czy tym, że kupiłam go parę miesięcy później i zmieniono formułę. Nie robi mi to jednak zbyt dużej różnicy. Fiolet czasami przy aplikacji robi małe prześwity, ale można je bardzo łatwo poprawić. Kolor to głęboki, piękny fiolet. W słoiczku widać jakby leciusieńki shimmer, który sprawia, że eyeliner na powiecie delikatnie, metalicznie pobłyskuje.
  • Czarny - 01 Midnight in Paris - Tak jak napisałam, ten eyeliner ma dla mnie typowo żelową formułę, a fiolet jest bardziej kremowy. Muszę przyznać, że nieco bardziej podoba mi się ta konsystencja. Eyeliner nie robi prześwitów, a po wyschnięciu ma kolor naprawdę głębokiej czerni. Zdarzyło mu się skserować, ale tylko raz, kiedy nałożyłam go na całkowicie gołą powiekę - stosowany na bazę pod cienie albo na jakikolwiek cień nigdy jeszcze mi się nie odbił. 

Podsumowując, tak jak napisałam we wstępie - po prostu uwielbiam te eyelinery i uważam je za hit hitów w mojej kosmetyczce. I nadal rozpaczam nad decyzją Essence o wycofaniu fioletu...

Co: Essence, Eyeliner w żelu, 01 Midnight in Paris, 03 Berlin Rocks
Ile: ok. 11 zł / 3 ml
Jak: 10/10

PS: Pewnie zauważyłyście, że zmieniłam nieco nagłówek i rozmiar tabeli, a w związku z tym rozmiar zdjęć na blogu :) Dajcie znać, czy bardziej podoba Wam się tak, jak jest obecnie, czy może lepiej było poprzednio. Wkrótce planuję też większe zmiany w szablonie, ale tym się zajmę dopiero w ferie ;).

9 stycznia 2012

TE Cricus Circus od Essence - złoty eyeliner i cień do powiek

Znów miałam poślizg czasowy, ale tym razem trochę zaczęła przeszkadzać nadchodząca sesja... W czwartek piszę pierwsze (i chyba największe w tym semestrze) kolokwium, na jutro i środę zaplanowałam całe dnie nauki, a tutaj wczoraj wieczorem zaczęłam smarkać, kichać, gardło trochę odmówiło posłuszeństwa, a dzisiaj już jak przeważnie podczas przeziębienia - czuję się jakby mnie ktoś młotkiem przez głowę zdzielił, a najlepszym przyjacielem zostało pudełko chusteczek higienicznych... No ale mam nadzieję, że herbata z miodem i cytryną i polopiryna przed znem zrobią swoje... Dobra, koniec marudzenia ;).

Teraz przechodzę już do rzeczy przyjemniejszych, i to znacznie przyjemniejszych :) Mniej-więcej na początku grudnia w niesieciowych drogeriach i, o ile się nie mylę, Douglasach pojawiła się nowa limitka od Essence - Circus Circus. W tym sezonie jestem sroką i uwielbiam każdą odmianę złotego i srebrnego (i innych wersji bling-bling, np. brokatów), więc upolowałam dwa złote produkty z tej seriii - złoty eyeliner i cień do powiek.


Zacznę może od cienia do powiek. Mój odcień to 01 it's magic. Cień otrzymujemy w malutkim, lekkim, plastikowym acz solidnym słoiczku, bardzo podobnym do tych, w jakich występują cienie w kremie w regularnej sprzedaży. Wygląda bardzo ładnie i faktycznie kojarzy mi się z cyrkiem - wypukłe wieczko nawet przypomina mi kopułę namiotu cyrkowego ;). Konsystencja jest dość zbita, ale absolutnie nie twarda - palec łatwo się po niej ślizga, wydaje mi się, że cień jest nieco żelowy. Kolor to intensywne, żółte złoto, które ładnie błyszczy na powiece. Nie zauważyłam większych drobinek brokatu ani nic podobnego, raczej shimmer. Aplikacja przebiega bezproblemowo - bardzo łatwo nabrać cień na palec i rozprowadzić później na powiece. Czasami tworzy lekkie prześwity, które łatwo poprawić. Trwałość jest bardzo dobra, cień wytrzymuje właściwie cały dzień (nałożony na 'nagą' powiekę).

Co: Essence, TE Circus Circus, Cream Eyeshadow 01 It's Magic
Ile: 11,95 zł / 5,5 g
Jak: 7/10



Odcień eyelinera nosi nazwę 02 my sparkling acrobat, co mnie trochę zdziwiło, albowiem grafitowy eyeliner, o ile dobrze kojarzę, nosi taką samą nazwę jak złoty cień :P Dlatego nie wiem, czemu tą samą nazwą nie nazwali złotego eyelinera, no ale już nie wnikam. Jest to mój pierwszy od dawna płynny eyeliner, albowiem w ciągu ostatniego roku bardzo przywykłam do eyelinerów żelowych. Opakowanie jest dość małe i zgrabniutkie, ale zawiera ilość produktu, której pewnie nigdy nie zdołam zużyć. Kolor jest niemal identyczny, jak cienia - żółte, piękne złoto. Eyelinera używam częściej niż cienia, albowiem wydaje mi się, że idealnie podkreśla zielone oczy ;). Pędzelek jest całkiem przyjemny, dość dobrze się nim maluje, choć z jednej strony odkształciło mi się jego włosie - dosłownie dwa włoski, które za nic nie chcą scalić się z resztą... No ale po prostu maluję się używając drugiej części pędzelka. Jest bardzo cieniutki, można namalować cienką kreskę bez większych problemów, co dla mnie nawet stanowi minus - wolę grubsze kreski i wtedy muszę się trochę namachać tym pędzelkiem ;). Trwałość jest zadowalająca, wytrzymuje spokojnie cały dzień, ale nie jest wodoodporny jak eyelinery w żelu - wystarczy, że oko mi lekko łzawi, a eyeliner znika z kącika oka...


Obydwa produkty uważam za bardzo udane i cieszę się, że je kupiłam :) Pora odejść od ciągłych fioletów i grafitów w makijażu i przerzucić się na trochę złota i brązu, w czym te produkty na pewno mi pomogą.

Co: Essence, TE Circus Circus, Liquid Eyeliner 02 My Sparkling Acrobat
Ile: 9,99 zł / 4 ml
Jak: 7,5/10

3 stycznia 2012

Współpraca: Hean - Boom Lashes - Tusz do rzęs

Przyznam, że w ostatnim miesiącu nieco zaniedbałam bloga, ale już się z tego tłumaczyłam - po prostu poświęciłam ten czas przede wszystkim rodzinie i Lubemu. Teraz mimo zbliżającej się sesji mam zamiar się poprawić i pisać do Was częściej - planowana częstotliwość to dwa posty tygodniowo, zobaczymy, co z tego wyjdzie ;).


Dzisiaj mam dla Was recenzję tuszu do rzęs Boom Lashes marki Hean, który otrzymałam w ramach współpracy (jednak fakt ten nie wpływa na moją ocenę produktu). Muszę przyznać bez bicia, że swatche tuszy do rzęs to moja największa katorga... Nie mam sposobu, aby ładnie uchwycić oko, nawet kiedy proszę Lubego o wykonanie zdjęć, nigdy nie wychodzą tak, jak tego chcę... Dlatego musicie się zadowolić zdjęciami takimi, jakie są, a ja obiecuję popracować nad lepszymi ujęciami.


Tusz otrzymujemy w całkiem fajnym moim zdaniem opakowaniu. Jest ono czarne, z porządnego plastiku, z czerwonym komiksowym napisem "Boom Lashes". Opakowanie jest długie, nieco "spłaszczone". Tusz zakręca się do charakterystycznego kliknięcia, więc mamy pewność, że tusz jest dobrze zamknięty.


Tusz należy do tuszy pogrubiających i jak często się w tym przypadku zdarza, ma dość dużą szczoteczkę. Powiedziałabym nawet, że bardzo dużą. Szczoteczka to "klasyczny" typ, wykonana z włosia. Trzeba trochę poćwiczyć malowanie, ale można łatwo dojść do wprawy. Jest jednak jeden duży minus tej szczoteczki. Jest bardzo ostra, mocno drapie. Mnie akurat często się zdarza dotykać powieki szczoteczką tuszu i wtedy jest to bardzo nieprzyjemne.




Formuła tuszu to coś pomiędzy suchym, a mokrym tuszem. Na blogu którejś z Dziewczyn wyczytałam, że przypomina bardzo puszysty mus i po przyjrzeniu się mojemu tuszowi, muszę stwierdzić, że to dość trafne określenie. Kolor tuszu jest czarny, ale nie jest to bardzo głęboka czerń. Tusz jest dość wytrzymały i z reguły nie osypuje się w ciągu dnia.


Jeśli chodzi o efekt, jaki możemy uzyskać - jestem całkiem zadowolona, ale nie jest to mój numer jeden. Rzęsy są uniesione, nieco wydłużone i całkiem znacznie pogrubione. Brakuje mi tutaj jedynie dokładnego rozdzielenia rzęs, które pozwoliłoby otrzymać efekt firanki. Jednak wydaje mi się, że można tu mówić w pewnym stopniu o efekcie "wow", trzeba się tylko odpowiednio namachać szczoteczką, aby takowy uzyskać ;).Za tą cenę myślę, że warto wypróbować.


Co: Hean, Tusz do rzęs, Boom Lashes
Ile: 13 ml / 10, 99 zł
Jak: 6/10