29 września 2012

Książkowe rozdanie u Matleeny

Mój Luby kolekcjonuje biblioteczkę o filmach, a ja mam ambitny plan skolekcjonować kilka pozycji odnośnie urody i makijażu :) Póki co moja kolekcja liczy całą 1 pozyjcę - Makijaż bez tajemnic Rae Morris (notabene, miałam napisać recenzję... :P). Dlatego spróbuję szczęścia w rozdaniu u Matleeny, gdzie do wygrania jest książka Katarzyny Kozłowskiej-Kołodziejskiej - Akademia makijażu: okazje małe i duże. Więcej szczegółów tutaj: klik.

27 września 2012

Prawdziwe spa dla dłoni - Paloma Hand Spa - Cukrowy peeling do rąk z olejkiem makadamia i migdałowym

W wakacje zapuściłam się przypadkowo do jednej z małych, osiedlowych drogerii. Szczerze, nie wyglądała ona zbyt zachęcająco, ale pobuszowałam między półkami i moim oczom ukazał się produkt Palomy, a konkretnie cukrowy peeling do rąk z olejkiem makadamia i migdałowym. Jako, że byłam wtedy na etapie poszukiwania jakiegoś fajnego peelingu do rąk, wzięłam bez wahania.


Uwielbiam ten rodzaj szczęścia, kiedy kupując jakąś rzecz totalnie w ciemno, trafiam na perełkę... ;) Wcześniej nigdy nie stosowałam peelingów do dłoni (ani w ogóle ich nie peelingowałam), ale stwierdziłam, że skoro już mam takiego bziuma na punkcie dbania o paznokcie, to automatycznie muszę też zadbać o dłonie. Poza tym uwielbiam cały rytuał robienia manicure, a peeling jest jego wspaniałym uzupełnieniem.


Peeling dostajemy w dość niskim, acz szerokim plastikowym słoiczku. Ma biało-różową grafikę i prezentuje się całkiem ładnie. Słoik mieści 125ml produktu, kosztuje ok. 8zł (choć chyba przepłaciłam, wydaje mi się, że w Naturze jest o 2-3zł tańszy).


Po odkręceniu słoiczka dociera do nas bardzo przyjemny, delikatny kwiatowy (różany?) zapach. Sam peeling jest bardzo gęsty i ma różowy kolor. Zawiera bardzo dużo drobinek cukru, które fantastycznie ścierają martwy naskórek. Peeling można stosować zarówno na suche, jak i na mokre dłonie. Stosowany na sucho ściera naprawdę mocno i intensywnie, na mokro z kolei ma bardziej delikatne działanie.


To, co jeszcze w nim uwielbiam to obecność olejków, i to wyraźnie wyczuwalna. Po spłukaniu peelingu widać, że na dłoniach pozostaje cienka oleista warstewka, która absolutnie nie przeszkadza i nie lepi się, ale cudownie otula dłonie.

Po peelingu dobrze jest zaaplikować na dłonie grubszą warstwę kremu. Na codzień nie odczuwam szorstkości, ale dopiero kremując ręce po wykonaniu peelingu zdaję sobie sprawę, jak bardzo gładkie mogą być moje dłonie! To po prostu nieziemskie uczucie i utrzymuje się ono dość długo po wykonaniu peelingu - np. jeśli peeling zrobię do południa, do samego wieczora (albo i następnego dnia) myjąc i kremując dłonie odczuwam wyraźną różnicę w gładkości i delikatności skóry (czyt. za każdym razem myjąc ręce zastanawiam się, co się stało, że są tak mięciutkie i gładkie :D). Dodatkowo, mam wrażenie że paznokcie i skórki wokół nich także są lepiej nawilżone i odżywione po użyciu peelingu. 


Peeling szalenie przypadł mi do gustu i wiem, że do niego powrócę (choć mam ochotę przetestować też peeling Czterech Pór Roku, choć jeszcze nigdzie się na niego nie natknęłam). Ma świetny zapach, konsystencję, właściwości ścierające i odżywcze działanie na dłonie. W dodatku jest tani i wydajny (do użycia wystarczy naprawdę mała ilość). Po prostu cudo :)

25 września 2012

Projekt denko - czas start! Czyli do końca roku 2012 rozprawiamy się z zalegającymi kosmetykami.

Ostatnio na blogu coraz częściej pojawiają się moje deklaracje... A to oszczędzanie, a to odchudzanie... Nie ukrywam, że jednak coś w tych deklaracjach jest, bo po tym, jak ogłoszę coś oficjalnie na blogu, łatwiej i pilniej przestrzegam tego na codzień.

Stwierdziłam, że teraz przyszedł czas na projekt denko, który niejako wiąże się z oszczędzaniem. Od jakiegoś czasu odczuwam spory przesyt kosmetyczny, ale niestety niekoniecznie idzie to w parze z nie-kupowaniem kolejnych produktów, choć fakt, robię to rzadziej i rozsądniej. Nie mam ich jakichś chorych ilości, ale są wyjątki - obecnie mam napoczęte 3 podkłady - jeden niemal nówka, który w lecie był dla mnie za jasny, drugi w użyciu, a trzeci na wykończeniu, no ale jednak ciągle nie zużyty. Tusze do rzęs... masakra! Mam ich 6! Jeden w użyciu i na wzglednym wykończeniu, ale średnio go lubię, drugiego używam, bo jest dość dobry, a kupiłam go, bo był mega tani, dwa kolejne okazały się totalnymi niewypałami i właściwie powinnam je wywalić (chociaż tyle, że jeden był gratisem, a drugi dodatkiem do gazety), jeszcze jeden dostałam w prezencie od koleżanki i chciałam od razu wypróbować, a jeszcze jeden leży grzecznie nieotwarty w pudełku z zapasami i czeka na swoją kolej (Max Factor 2000kcal kupiony za 10zł w SP)... Dla mnie to brzmi jak horror, bo dawniej NIGDY nie zdarzyło mi się mieć otwartych więcej niż jeden tusz do rzęs... Podkładów zresztą też...

Podobnie jest z balsamami do ust, błyszczykami, szminkami, lakierami, odżywkami do paznokci... Wiem, że kilka otwartych błyszczyków to niemal standard, ale ja przeważnie używam max 2 sztuk naprawdę regularnie, a po resztę sięgam sporadycznie. Lakiery do paznokci też mają swój termin ważności i nie ma sensu kupowania kolejnych, tym bardziej, że mam już chyba wszystkie kolory tęczy.

Przyszedł więc czas wielkiego denkowania. Trochę nie mogę się doczekać zużywania, bo lubię wyrzucać puste opakowania i kupować w zamian coś nowego, taki mały bzium. Z niektórymi produktami powinno pójść łatwo, bo używam ich na bieżąco i je lubię (odżywki do paznokci, kremy do rąk, balsamy do ust), ale np. z tuszami czy lakierami do paznokci może pójść już dużo gorzej... Obecnie i tak systematycznie denkuję kremy do rąk, peelingi i balsamy do ciała, nie kupując nowych bez potrzeby, z czego jestem dumna. Chcę to pociągnąć dalej.

Dlatego też oznajmiam, że do końca roku nie kupię sobie czysto zachciankowych produktów. Wyjątki następują, gdy:

a) Skończą mi się dane produkty;
b) Mam pozwoleństwo na zakup jakiegoś kosmetyku kolorowego ze względu na kolejne zrzucone 2,5kg;
c) Zatwierdzą mi się pieniądze na iHerbie i będę mogła złożyć zamówienie z pieniędzy zgromadzonych w programie rewards (muszę zrobić to najpóźniej w grudniu, bo inaczej kasa przepadnie)
d) Gdy w którejś z limitowanych edycji Essence pojawi się naprawdę kosmetyk-marzenie.

Mam nadzieję wytrwać w tym postanowieniu do końca roku 2012. Mój portfel i kosmetyczka będą mi za to wdzięczne, a mnie być może uda się zaoszczędzić conieco na urządzanie mieszkania.

Jeśli któraś z Was chce się przyłączyć do wspólnego denkowania, serdecznie zapraszam! W grupie zawsze raźniej :)


Jeśli checie, możecie dodać na swoich blogach banner akcji i napisać na ten temat notkę, wtedy jest szansa na to, że będzie nas więcej, a wiadomo, w grupie siła :).

 PS: U góry bloga zrobiłam, gdzie wypisałam aktualnie "denkowane" produkty i będę je systematycznie wykreślać z listy :).

23 września 2012

Wellness&Beauty - sól do kąpieli fiołek i czerwona koniczyna

Niedawno pokazywałam Wam smakołyki, jakie dostałam w ramach współpracy z Rossmannem. Niemal od razu wzięłam się za testy i w ten sposób na pierwszy ogień poszedł produkt, który przetestować było mi najłatwiej i najszybciej - sól do kąpieli fiołek i czerwona koniczna z serii Wellness&Beauty.


Sól otrzymujemy w dość sporej (80g) saszetce z całkiem ładną grafiką. Opakowanie mieści ilość soli, która wystarczy nam na jedną kąpiel, więc moje wrażenia dotyczą właśnie tylko jednorazowej dawki przyjemności ;). Jedna saszetka kosztuje 3,29zł. 

Sól sama w sobie ma fioletowawy, fiołkowy kolor - bardzo przyjemny. Zapach jest delikatny i kwiatowy, nie uderza w nozdrza chemią lub nadmierną intensywnością. Przypomina mi chyba troszkę niektóre płyny do płukania tkanin, ale dla mnie to plus, bo bardzo lubię takie nuty ;).


Sól wsypałam do wanny podczas nalewania wody. Łazienkę momentalnie wypełnił kwiatowy zapach, ale tak jak pisałam wcześniej - nie był on zbyt intensywny czy drażniący. Woda przybrała lekko fioletowo-szarego koloru i spieniła się - nie była to jednak piana, jaką można uzyskać z pomocą płynów do kąpieli, a raczej delikatna pianka na powierzchni wody. Chwilę potem sama wskoczyłam do wanny ;)

Kąpiel zaliczyłam wieczorną porą w deszczowy dzień, więc światło zostawia wiele do życzenia,
ale mam nadzieję, że cokolwiek widać ;)

Wraz z przybywaniem wody w wannie, kolor coraz bardziej zanika. Po napełnieniu wanny, woda ma już raczej nijaki kolor - przeźroczysty, jedynie odrobinę "przybrudzony" szarawym fioletem, i cóż, nie jest to zbyt duże doznanie estetyczne ;). Ale źle też nie jest. Po kilku minutach w wannie zapach niestety też się ulatnia - może po prostu mój nos się do niego zdążył przyzwyczaić przez te kilka minut. Pianka też dość szybko znika.


Jeśli chodzi o dodatkowe wrażenia, jak np. działanie soli na skórę, niestety ciężko mi cokolwiek powiedzieć. Nie odczułam żadnych dodatkowych efektów, może jedynie moja skóra była nieco mniej ściągnięta niż zazwyczaj.

Uważam, że ta sól to całkiem przyjemny umilacz i jest dobra w swojej kategorii - w sumie wszystkie sole, jakich używałam, dawały delikatny zapach i właściwie nic poza tym. Chyba po prostu taka uroda tych produktów ;). Jest to gadżet, bez którego z pewnością można się obejść, jednak od czasu do czasu na pewno fajnie jest umilić sobie kąpiel takim dodatkiem.

19 września 2012

Motywacja: system nagród i prośba o Wasze propozycje :)

Dziś pół-kosmetycznie, pół-odchudzaniowo :) Pewnie wielu z Was znany jest system nagród, jakie sobie sprawiamy w ramach motywacji. Ponieważ po dużym wakacyjnym zastoju wagowym chciałam w końcu naprawdę ruszyć wagę z miejsca i mieć ciągłą motywację w odchudzaniu, postanowiłam wdrożyć właśnie taki system - co 2,5kg, które schudnę, będę sobie sprawiała jakiś kosmetyczny (lub nie) prezent - w granicach 30zł. Przy okazji może pomoże mi to rozważniej planować zakupy - jeśli będę coś naprawdę chciała, nie kupię tego od razu, a poczekam do momentu "nagrodzenia się". 

Odkąd założyłam sobie ten plan, zdążyło (prawie) zniknąć mi pierwsze 2,5kg ;). Myślałam, że wynagrodzę to sobie wizytą w Inglocie, bo miałam w głowie kilka cieni, które chcę kupić, jednak drogą eliminacji został mi tylko jeden must-have - 420 pearl. Poza tym myślałam nad 402 i 423, ale stwierdziłam, że mam już podobne odcienie.

Jako jedną z kolejnych nagród, myślałam nad zakupem pierwszego w mojej kolekcji Essiaka. Bo bez żadnej specjalnej okazji, wydać 30zł na lakier to dla mnie ciągle duuużo za dużo...

I tutaj zwracam się z prośbą do Was! :)

Może macie jakieś pomysły na to, jakie nagrody sobie sprawić? ;) Myślałam o jakichś perełkach z całego asortymentu Inglota, o najlepszych odcieniach Essie, a na resztę brakuje mi pomysłu (planuję 3-4 nagrody do grudnia, w tym że ostatnia to duże ciuchowe zakupy ;)).

Jeśli macie w swojej głowie pomysł, co z kosmetycznego (i nie tylko) asortymentu sprawiło Wam  frajdę za cenę ok. 30zł, piszcie koniecznie! Każda wskazówka mile widziana :) Cena oczywiście może się nieco wahać w tą lub tamtą ;) Proszę też, abyście od razu podały wart uwagi odcień danego kosmetyku, jeśli chodzi np. o lakier Essie czy cień Inglota :).

18 września 2012

So Sweet Blog Award

Kilka dni temu otrzymałam od Wykownej blogowe wyróżnienie So Sweet Blog Award, za co bardzo jej dziękuję :).


Przyznam, że na początku podeszłam do sprawy dość sceptycznie i postanowiłam nie odpowiadać na to wyróżnienie osobnym postem. Jednak koniec końców stwierdziłam, że bardzo lubię czytać o Waszych ulubionych blogach, a to wyróżnienie to dobra okazja, abym ja mogła pokazać Wam moich blogowych ulubieńców, więc dlaczego nie? :)

Co do samego wyróżnienia, zabawa polega na tym, że autorka obdarowanego bloga wybiera 5, 10 lub 15 blogów, które lubi i do których często zagląda.

Wybranie "zwycięskiej 10" nie było łatwym zadaniem i mam nadzieję, że nikt nie poczuje się urażony. Wybrałam te blogi, które najlepiej znam i mam je zachomikowane na stałe w pamięci, nie tylko na liście obserwowanych ;). Wszystkie poniższe blogi cenię za całokształt, od tematyki postów, poprzez zdjęcia, na szacie graficznej bloga kończąc. Kolejność przypadkowa:

Kiedy zaczynałam swoją przygodę z blogami kosmetycznymi (wcześniej moją mega blogową manią były Szafiarki ;)), pierwszym blogiem, który tak naprawdę mnie wciągnął był blog Vex. Czytam regularnie od samego początku mojej blogosferowej działalności. Blog cały czas trzyma poziom, jest dość prosty, przejrzysty i na temat - wszystko, co lubię.

Bella pojawiła się w blogosferze chyba w jakiś czas po mnie, z tego co pamiętam, i czytam jej bloga od samego początku.  Przejrzysty, przyjazny, treściwy. Uwielbiam jej zakupowe posty (szczególnie te z Ikei :D) i wydaje mi się, że mamy dużo wspólnych cech ;).

Blog Pauli to jeden z najbardziej podziwianych przeze mnie blogów ;). Dopracowany w każdym calu, trochę o kosmetykach, trochę o życiu, trochę o kreatywnych rozwiązaniach, trochę o kuchni... czyli coś, co lubię najbardziej. Podoba mi się różnorodność tematyczna postów i ciepły, kobiecy klimat panujący na blogu. Poza tym jest tak... prywatnie, ale z wyczuciem. Po prostu czuję się jak u siebie ;). Bardzo lubię też posty w stylu "Jak ci minął dzień? Jeśli chcesz, ponarzekaj w komentarzach" :D.

Znam ją stosunkowo od niedawna, ale bardzo lubię. Poznałam dzięki postowi o termolokach z Tesco, gdzie Mallene prezentowała swoje przepiękne włosy. Potem przejrzałam całą treść jej bloga wstecz, a następnie na bieżąco śledziłam (i śledzę) każdy nowy post. Lubię go nie tylko za recenzje, ale też za ubraniowe posty :).

Przyznam bez bicia, czytałam jej blog od dawna, ale tak naprawdę wkręciłam się w tą blogową "relację" dopiero od czasu, gdy Obsession założyła także swojego "fit" bloga :) Przez jej "upublicznioną" walkę o zdrowy tryb życia poczułam, że mamy zdecydowanie więcej wspólnego, niż sądziłam dotychczas ;). Uwielbiam jej zdjęcia i styl pisania :).

Lusterko Em
Na początku zaglądałam na tego bloga głównie ze wzgledu na moją Essenco-manię. A potem zostałam dla pozostałych postów :). Bardzo odpowiada mi treść postów, poza tym Em, tak jak ja, jest Krakowianką i uwielbia Jeżycjadę (nie mówiąc o Tygrysku w avatarze! Moje alter ego!), więc po prostu czuję, że mamy coś wspólnego :). I dzięki postom na jej blogu dowiedziałam się o istnieniu "smakowitych" miejsc, jak stoisko z jogurtami Love Yo czy Cupcake Corner :).

Urban to kolejne moje odkrycie "z opóźnionym zapłonem". Kiedy wszystkie blogerki wiedziały już, kim Urban jest, ja cały czas omijałam jej bloga. Ale przyszedł taki dzień, że wszelkie braki nadrobiłam, bloga czym prędzej dodałam do obserwowanych i tak już zostało, że z chęcią i zaintersowaniem czytam każdy jej post. Lubię!

Wszystko na tak :). Zdjęcia, treściwość recenzji, sama autorka. Uwielbiam posty ze stylizacjami i przepiękne zdjęcia z tymi niesamowitymi oczami w roli głównej :). Poza tym z tego, co zauważyłam, mamy dość podony gust kosmetyczny, no i uwielbiam ksztalt jej paznokci!

Orlicę poznałam jeszcze za pośrednictwem jej paznokciowego bloga. Czytam i kibicuję od samego początku, bardzo lubię recenzje na jej blogu i po prostu wiem, że są szczerze i rzetelne. Poza tym od czasu do czasu pojawiają się też posty na nie-kosmetyczne tematy, co bardzo lubię :).

My little pleasures
Bloga poznałam naprawdę niedawno i szalenie polubiłam. Przepięknie dopracowany od strony graficznej, z przejrzystymi i rzetelnymi receznjami. Żałuję, że trafiłam na niego tak późno ;).

10 września 2012

Vipera Correctour 4U - korektor pod oczy "beżowa perła" - pretendent do miana ulubieńca.

Są takie foldery w moim komputerze, gdzie znajdują się zdjęcia produktów gotowych do zrecenzowania, wykonane np. w lutym. O zgrozo! Nie wiem, z jakich powodów tak długo czekam z tymi recenzjami, to chyba po prostu brak weny ;P. Postanowiłam jednak powoli walczyć z plagą tych starych folderów i sukcesywnie, od czasu do czasu, dodawać dawno temu zaplanowane recenzje.

I właśnie w związku z tym  mam dla Was dzisiaj recenzję bardzo dobrego korektora, którego używałam przez dłuższy okres czasu, kilka miesięcy temu. A mianowicie - korektor Vipery z serii Correctour 4U Look Smooth w odcieniu 02 beżowa perła - jak zapewnia producent: rozświetla skórę wokół oczu odmładzając i wygładzając ją. Poza tym w tej serii mamy 3 inne beżowe odcienie korektorów, już nie stricte pod oczy, oraz korektor zielony, który także posiadam, jednak różni się on dość mocno od beżowego brata. Ale o tym może innym razem.


Korektor skusił mnie całkiem dobrymi opiniami na Wizażu (3,97), niską ceną (ok. 10zł)  i ciekawą formą. Wygląda jak pisak, opakowanie jest z mocnego czarnego plastiku i prezentuje się moim zdaniem bardzo ładnie. Zatyczka działa na "kilk", więc wiemy, że produkt jest dobrze zamknięty i sam raczej się nie otworzy. Korektor ma formę dość cienkiego sztyftu, który wysuwa się z opakowania. Jest całkiem wydajny, wystarczył mi na jakieś 2-3 miesiące regularnego stosowania (pod oczy i punktowo na twarz).


Mimo, iż beżowa perła jest kolorem dedykowanym pod oczy, korektor bardzo dobrze spisywał się także do ukrywania niedoskonałości i zaczerwienień. Nałożony pod oczy dobrze tuszował cienie (nie mam z tym dużego problemu, ale jednak), nie rolował się ani nie zbierał w zagłębieniach. Również delikatnie rozświetlał te okolice. Nie znikał z twarzy w ciągu dnia. Niedoskonałości krył przyzwoicie, choć bez szału, no ale w końcu nie do tego jest on stworzony. Nakładany na policzki, które mają u mnie tendencję do czerwoności, bardzo dobrze maskował rumień i rozświetlał twarz.


Kolor, jaki posiadam to bardzo ładny, jasny beż. Mam dość jasną karnację, zimą nawet bardzo jasną, i korektor sprawdził się u mnie świetnie. Dobrze stapiał się z cerą, nie "odstawał" w żaden sposób. Nakładałam go bezpośrednio sztyftem, a następnie wklepywałam palcami lub rozcierałam pędzelkiem. Z tego, co kojarzę, gama kolorystyczna korektorów jest dość szeroka i nie powinnyście mieć problemów ze znalezieniem tego odpowiedniego.

Podsumowując, ten korektor to był naprawdę udany zakup. Niedrogi, a bardzo skuteczny i dobry. Sama myślę, że jeszcze do niego wrócę. Zdecydowanie polecam!

PS: Przepraszam za kiepski stan moich dłoni na zdjęciach, ale same rozumiecie... Zdjęcia były robione 6 lutego, zima i te sprawy... ;)

6 września 2012

Odchudzanie: postanowienie PRZEDnoworoczne.

W lutym obiecałam sobie przed Wami, że do wakacji schudnę minimum 10kg. Cel ten osiągnęłam w czerwcu (klik), ale ciągle chciałabym schudnąć jeszcze 9kg. Nawet nie tyle, że "chciałabym' - schudnę jeszcze 9kg. Nie ma dwóch zdań, chcę to zrobić i wiem, że dam radę :).

Nie da się ukryć, że ten obrazek zaszczepił w mojej głowie myśl o osiągnięciu celu do końca grudnia :)
Źródło: Pinterest.com

W czasie wakacji dopadł mnie zastój wagowy. Może to po prostu słynne plateau, może to wina mojego mniej restrykcyjnego pilnowania diety (choć nadal ćwiczyłam niemal codziennie, nawet jeszcze intensywniej niż w roku akademickim). W końcu same wiecie, jak to jest w wakacje - a to grill, a to piwko, a to lody... Koniec końców fakt jest taki, że w ciągu ostatnich 2 miesięcy waga właściwie ani drgnęła (ciągle wahała się między 66,3kg a 67kg). Aż do ostatniego tygodnia sierpnia, kiedy w końcu ruszyłam, w tydzień spadło mi 1,3kg i w ten sposób w końcu pokonałam próg 66kg, które uporczywie pokazywało się na mojej wadze od połowy czerwca. Kilka dni temu waga przywitała mnie cudownym 65,9kg, co dało mi motywację do dalszej walki. W końcu jak już ruszyło, to już dam radę to pociągnąć dalej. Przynajmniej mam taką nadzieję.

Do mojego celu, 57kg, zostało mi 8,9kg. Chciałabym systematycznie chudnąć, zostając przy moim pułapie 0,5kg/tydz. Oczywiście będę się cieszyć (i to jak!) z każdego większego spadku, ale wolę jednak się pozytywnie zaskoczyć, niż rozczarować. W ten oto sposób, gdy do Nowego Roku zostały 4 miesiące, przyszedł czas na postanowienie przednoworoczne. Do Sylwestra chcę ważyć mniej niż 60kg, a byłoby przecudownie, gdybym osiągnęła do tego czasu już moje wymarzone 57kg. Postanowienie jak najbardziej realne i mam nadzieję, że uda mi się go dotrzymać. 

Nie mam pojęcia, jaki rozmiar będę nosić ważąc 57kg, jednak jeśli jakimś cudem moja "kreacja" na Sylwestra miałaby rozmiar 38/36 (z naciskiem na 36), byłaby to najlepsza nagroda, jaką mogłabym sobie sprawić na tę okazję :)

Życzcie mi powodzenia!

EDIT: Dziękuję Wam ogromnie za każde słowa wsparcia w komentarzach! To naprawdę dużo dla mnie znaczy i tylko motywuje do walki :) Dziękuję!

5 września 2012

500!

Wczoraj niedługo po opublikowaniu posta moim oczom ukazał się taki miły widok, na który, przyznam otwarcie, czekałam z małym wytęsknieniem... ;)


Mam do powiedzenia tylko jedno - DZIĘKUJĘ! :) 

500 obserwatorów to z pewnością jeden z milowych kroków z historii bloga, w końcu to już pół tysiąca, a coś takiego zobowiązuje :) Postaram się Was nie zawieść!

4 września 2012

Nowa współpraca - marki własne Rossmann! Czyli coś, co tygryski lubią najbardziej :)

Ze wszystkich sieciowych drogerii jestem największą zwolenniczką Rossmanna. Lubię go za duży asortyment, ale cenię też bardzo jego marki własne, czyli m.in. - Isana, Alterra, Babydream, For Your Beauty, Wellness&Beauty - na początku podchodziłam do nich bardzo sceptycznie, ale kiedy przetestowałam parę z nich, obawy szybko zniknęły. Obecnie używam sporo produktów tych marek, ale jest wiele, które ciągle czekały w kolejce do testów, na jakiejś odległej zakupowej liście.


Dlatego też niezmiernie ucieszyła mnie wiadomość od Pani Moniki, która zaproponowała mi w ramach współpracy testowanie kosmetyków właśnie rossmannowskich marek własnych. Z chęcią przystałam na tą propozycję i w ten oto sposób dziś rano zawitał do mnie kurier. W paczce znalazło się sporo skarbów, zresztą, popatrzcie same:


Od dziś biorę się za ostre testy, żeby za jakiś czas móc podzielić się z Wami recenzjami tych produktów. Kilka z nich zdążyłam użyć już dzisiaj (szampon, żel pod prysznic, masło do ciała) i bardzo przypadły mi do gustu. Na razie nie powiem nic więcej, a Was zostawiam ze zdjęciami promocyjnymi i opisami produktów, które dane mi będzie testować :) 

Alterra szampon Biotyna i Kofeina: przeznaczony jest do włosów zniszczonych i osłabionych, które wymagają intensywnej regeneracji. Dzięki zawartości prowitaminy B5 oraz biotyny pielęgnuje i wzmacnia włosy. Pobudzająca kofeina i nasiona guarany zapewniają im natomiast dawkę witalności, miękkość i sprężystość. Kosmetyk nie zawiera sztucznych frakcji pieniących. Posiada delikatnie kawowy zapach. Szampon idealnie sprawdzi się jako pielęgnacyjna baza pod odżywkę.
Cena: 9,49 zł/ 200 ml

Alterra żel pod prysznic Kwiat Neroli i Bambus: nie tylko łagodnie pielęgnuje skórę w czasie kąpieli, ale również rozpieszcza zmysły lekko owocowym zapachem egzotycznego kwiatu neroli i odżywczego bambusa. Żel posiada lekką konsystencję, dzięki czemu z łatwością rozprowadza się go na ciele. Jego systematyczne stosowanie powoduje, że skóra staje się wyraźnie gładka i miękka w dotyku. Co istotne - kosmetyk nie zawiera syntetycznych barwników, substancji konserwujących oraz silikonów i parafiny.
Cena: 7,99 zł/ 250 ml

Isana krem do rąk Kwiat Pomarańczy: sprawdzi się w sytuacji, gdy twoje dłonie są suche, a skóra utraciła elastyczność. Masło kakaowe, pantenol i gliceryna zawarte w kremie zapewnią idealną pielęgnację i regenerację skóry. Aksamitna konsystencja kosmetyku gwarantuje szybkie wchłanianie, a jednocześnie nie pozostawia tłustej powłoki. Dodatkowo krem posiada bardzo subtelny zapach z delikatną nutą pomarańczy, który jeszcze długi czas po zastosowaniu utrzymuje się na skórze.
Cena: 4,99 zł / 100ml

Wellness&Beauty olejek do kąpieli trawa cytrynowa i bambus: skondensowana dawka lipidów intensywnie natłuszcza naskórek, chroniąc go przed wysuszeniem. Po zastosowaniu preparatu skóra odzyska miękkość i aksamitną gładkość. Dodatkowo dzięki gęstej konsystencji kosmetyk jest bardzo wydajny. Dzięki olejkowi przygotujesz kąpiel, która oczaruje orzeźwiającym i orientalnym zapachem trawy cytrynowej i delikatną nutą bambusa.
Cena: 8,99 zł / 150 ml

Isana krem do ciała z Masłem Shea i Kakao: zawarte w nim masła shea i kakaowe oraz olej kokosowy zapewniają kompleksową pielęgnację suchej skóry. Witamina E oraz pantenol zaś skutecznie nawilżą i odżywią nawet najbardziej wymagający naskórek. Dzięki lekkiej konsystencji krem dokładnie rozprowadza się na całym ciele, nie pozostawiając tłustej warstwy. Po zastosowaniu kosmetyku przyjemny i subtelnie słodki aromat kakao jeszcze przez dłuższy czas utrzymuje się na skórze.
Cena: 9,99 zł/ 500ml

Wellness&Beauty sól do kąpieli fiołek i czerwona koniczyna oraz Wellness&Beauty sól do kąpieli mak i kwiat pomarańczy: drobne kryształki soli z wartościowymi minerałami sprawią, że każda kąpiel zamieni się we wspaniałą ucztę dla ciała i zmysłów. Wystarczy dodać odrobinę pod strumień wody, aby poczuć zdecydowany, lecz przyjemny i kojący aromat. W zależności od nastroju możemy wybrać sole, które zabarwią wodę na: nastrojowy, liliowy bądź ciepły oranżowy kolor. Po kąpieli intrygujący, egzotyczny zapach jeszcze długo utrzymuje się na skórze.
Cena: 3,29 zł/ saszetka 80g

Czy Wy też jesteście takimi zwolenniczkami Rossmanna i jego marek, jak ja? Macie swoje ulubione produkty?

Jeśli któryś z wymienionych wyżej produktów wyjątkowo Was zainteresował, piszcie, postaram się uwzględnić Wasze uwagi w kolejności pisania recenzji :) 

3 września 2012

Krem do rąk Green Pharmacy Jaskółcze Ziele, czyli czym moje dłonie są ostatnio rozpieszczane :)

W lipcu wspominałam Wam o (wtedy) nowo zakupionym kremie do rąk Green Pharmacy - Jaskółcze Ziele. Krem na promocji w Naturze miał zawrotną cenę 3,59zł (bez promocji ok. 5zł), więc grzechem było nie brać, tym bardziej, że Green Pharmacy była wtedy jeszcze sporym świeżakiem na rynku (w sumie, dla mnie nadal to nowość ;)).


Kremy Green Pharmacy występują w czterech rodzajach: aloesowy (nawilżający i zmiękczający), rumiankowy (regenerujący i łagodzący), oliwkowy (odżywczy i ochronny) i jaskółcze ziele. Ja wybrałam ten ostatni - jaskółcze ziele - który to ma właściwości nawilżające i antyseptyczne.

Sama tubka ma pojemność 100ml, jest dość długa i miękka, krem bez problemu wydostaje się na zewnątrz. Jej design raczej nie powala, ale nie jest też brzydka. Jedyne, co bym zmieniła, to rodzaj zamykania - krem się odkręca, ja z kolei zdecydowanie wolę kremy "odtykane", bo po nakremowaniu rąk czasami ciężko jest potem taką tubkę zakręcić.


Krem ma jasnożółty odcień, jest ani rzadki, ani gęsty, powiedziałabym - idealny. To, co na samym początku zwróciło moją uwagę, to zapach - pisałam o tym już na facebooku, otóż krem przywodzi mi na myśl... owsiankę z bananem ;). Nie wiem, czy słusznie, ale dla mojego nosa te zapachy mają coś wspólnego. Jest to w każdym bądź razie dość delikatny, ładny zapach. 


Krem rozprowadza się bardzo przyjemnie, nie trzeba długo męczyć się ze wsmarowywaniem i szybko się wchłania. Dłonie są miękkie, nawilżone i ogólnie rzecz biorąc dopieszczone w każdym calu, a efekt utrzymuje się dość długo. Nie wiem, czy krem zaspokoi potrzeby suchej skóry, ale na mojej normalnej z delikatnymi skłonnościami do przesuszeń sprawdził się świetnie.


Produkt bardzo przypadł mi do gustu i z pewnością kupię go ponownie, z chcęcią zapoznam się też z innymi rodzajami. W planach mam też kupno kilku kosmetyków do włosów z tej firmy. Jakie produkty tej firmy szczególnie polecacie? :)