30 listopada 2011

TAG: Subiektywny Ranking Przystojniaków

Mimo, że bezpośrednio nikt mnie nie otagował, jakoś nie mogłam oprzeć się przystojniakom zerkającym na mnie z każdego bloga i postanowiłam skorzystać z zaproszenia blogerek, które zachęcały do udziału w TAGu wszystkie chętne :)

Reguły:

1. Napisz, kto Cię otagował.
2. Wymień dziesięciu mężczyzn, których uważasz za najbardziej atrakcyjnych, a swój wybór krótko uzasadnij.
3. Otaguj dziesięć osób i powiadom je o nominacji.

Dodam, że dość trudno przyszło mi wybrać tylko 10 mężczyzn, no ale dałam radę ;) Kolejność  przypadkowa poza ostatnią pozycją ;) Tagować nikogo nie taguję, ponieważ chyba znaczna większość z Was taga już zrobiła.
  • Christian Bale - Ten pan ma w sobie coś, co mnie przyciąga... Świetny aktor, bardzo charyzmatyczny, super zbudowany (patrz chociażby "Batman", choć w "Mechaniku" wyglądał jak żywy szkielet...). Jako ciekawostkę dodam, że ma sądowy zakaz zbliżania się do żony ;).

  • Jason Statham - Zwróciłam na niego uwagę właściwie dzięki Lubemu ;) Nie przychodzi mi do głowy na hasło "przystojniak", ale z pewnością nie można mu odmówić męskości i "cosia". Kolejna ciekawostka - zanim zaczął karierę aktorską był pływakiem olimpijskim :)

  • Heath Ledger - Wystarczy spojrzeć... podbił moje jeszcze niemal dziecięce serce już w "Zakochanej złośnicy" a mój zachwyt trwa i trwa... Hollywood straciło naprawdę fantastycznego aktora...

  • Sirius Black - Tak, tak, dobrze widzicie... Mam do niego niewyobrażalną słabość ;) Chyba jedyna  postać z książki, co do której pałam aż takim zachwytem (zachwytem w sensie niewieścim ;) ).

  • Jude Law - Nie jest to facet, który śni mi się po nocach, ale jego akcent plus wygląd to elektryzująca mieszanka ;) Szczególnie podobał mi się w filmie "Pojedynek", w którym zagrał jedynie z Michaelem Cainem.

  • Johnny Depp - Obowiązkowe miejsce w każdym rankingu przystojniaków, argumentować jego obecności tutaj chyba nie trzeba ;)

  • Robert Redford - Jedyny tutaj pan będący przedstawicielem starszego pokolenia. Od zawsze miałam do niego słabość, odziedziczoną chyba po Mamie... Ciekawostka: zaczął grać w filmach po tym, jak wywalili go z poprzedniej pracy - za dużo bumelował ;) 

  • Josh Holloway - Gorąco, coraz cieplej... Chyba nie muszę wspominać, że Josha znam z "Lostów" z roli boskiego Sawyera. W tym niegrzecznym chłopcu podkochiwała się chyba każda z fanek serialu ;) Przyznam bez bicia, że moja reakcja na Sawyera nie zmieniła się mimo upływu czasu ;) 

  • Ryan Gosling - Stosunkowo nowe "odkrycie", jednak w porównaniu do szału, jaki panuje obecnie wokół jego postaci, uwielbiam go już stosunkowo długo. Ostatnio oczarował mnie w "Drive" oraz "Crazy Stupid Love", ale oczywiście nie mogę zapomnieć o moim ukochanym filmie - "Notebook". Uważam, że to naprawdę świetny aktor.

  • Pierwsze miejsce należy oczywiście do mojego R. Z upływem czasu mój zachwyt nie maleje :) 



Uff, to był ciężki wybór. Starałam się wybrać osoby obiektywnie najprzystojniejsze lub takie, które naprawdę powodują u mnie motylki w brzuchu, jednak muszę wymienić jeszcze parę innych osobników płci męskiej, którzy mogliby się znaleźć powyżej: Edward Norton, Keanu Reeves, z pewnością tuż obok Heatha Ledgera znalazłby się Jospeh Gordon-Levitt (może powinien w rankingu zastąpić Stathama?) oraz trzy bardzo nietypowe postacie, z pewnością nie uznawane w powszechnej opinii za przystojnych. Chodzi tu raczej o całokształt i ich twórczość, a mianowicie: Nick Cave, Cliff Burton (ś.p. basista Metalliki) oraz... Gienek Loska. Tak, on zdecydowanie do przystojniaków nie należy, ale ma atrybuty może nie idealnego, ale świetnego faceta moim zdaniem ;) Długie włosy, świetny głos i iście męskiego "cosia" zamiast bycia "ciachem" ;). Szczerze powiedziawszy nie podzielam ani w 1% zachwytu nad plastikami typu Ian Somerhalder czy Taylor Lautner. Ewentualnie zrozumiem jeszcze to, że podoba się dziewczynom Pattinson ;) Jednak jak to mówi moja Mama, facet nawet nie powinien być ładny, ale musi mieć "to coś". Dlatego o wiele bardziej od urody cenię ogólnie pojętą męskość i inne atrybuty.

PS: Jako ciekawostkę odnośnie mojej osoby dodam, że uwielbiam, kiedy postaci, które uważam za atrakcyjne i pociągające... cierpią i/lub umierają. Tak, wiem, że to dziwne, ale tak już mam, współczucie które we mnie się wtedy rodzi jest dziwnie przyjemne ;D Np. okres, kiedy Sawyer chyba w 4 sezonie "Lostów" był postrzelony, mdlał i groziła mu śmierć, wspominam jako najlepsze odcinki. Podobnie śmierć Syriusza w cyklu HP ;)
PS2: Wszystkie zdjęcia z tego posta pochodzą z wyszukiwarki grafiki Google.

29 listopada 2011

EcoTools - Beautiful Expressions Kabuki Set - Limited Edition dostępne w iHerb!

Dzisiaj dzielę się z Wami newsem, na który ja sama czekałam od dawna… Dzięki programowi rewards w sklepie iHerb (dziękuję wszystkim, które do tej pory użyły mojego kodu referencyjnego, to dzięki Wam mogłam sobie pozwolić na taki zakup :) ) miałam do wydania aż 13$ z centami. Wypatrzyłam dawno temu cudowny zestaw 4 pędzli kabuki Ecotools, limitowaną edycję, jednak za pierwszym razem gdy był dostępny, ja nie miałam zatwierdzonych pieniędzy z programu, a pędzelki rozchodzą się jak świeże bułeczki,  więc niestety się nie załapałam . Jednak na szczęście sklep informuje klientów o planowanym pojawieniu się produktów w sklepie, więc w kalendarzu z wykrzyknikiem miałam zapisaną dzisiejszą datę i tak oto upolowałam te małe cuda! Dzięki programowi rewards zapłaciłam za nie jedynie 4,96$ z przesyłką (bajka!), czyli niecałe 17zł. Mam nadzieję, że dotrą całe i zdrowe może jeszcze przed świętami :) 
Cena pędzli w sklepie to 13,95$, ale przypominam, że używając mojego kodu referencyjnego (widoczny w menu bloga lub na podstronie „Zamawianie z iHerb”, gdzie również znajdziecie szczegółową instrukcję zamawiania) przy pierwszych zakupach otrzymacie 5$ zniżki! :).

Zdjęcie pochodzi ze strony iHerb.com


Wszystkie zainteresowane odsyłam do sklepu iHerb, pędzle jeszcze są dostępne! Klik klik!

28 listopada 2011

Czerwień w każdej postaci - Wibo - Spicy Lip Gloss nr 8

Tydzień temu Was zaniedbałam, ale dzisiaj znowu mam dla Was post z serii Czerwień w każdej postaci (klik).


Dzisiaj przedstawiam błyszczyk do ust, który wygrałam jeszcze w wakacje w rozdaniu u  Sexi-ChicWibo Spicy Lip Gloss nr 8. Poniżej możecie przeczytać informację, jaka widnieje na opakowaniu:

Lip gloss zawiera ekstrakt z papryczki chili, która działa pobudzająco i stymulująco. 
Powoduje uwydatnienie i powiększenie ust.
UWAGA! Mże wywołać efekt delikatnego pieczenia.


Błyszczyk otrzymujemy w prostokątnym, przeźroczystym opakowaniu z czarną zakrętką. Jego pojemność to  jedynie 3ml, więc stosunkowo mało. Aplikator ma formę gąbeczki, która jest lekko zakrzywiona, co ułatwia aplikację. Nabiera odpowiedną ilość błyszczyka. Efekt możemy bardzo łatwo stopniować. To, co mi się bardzo spodobało, to zapach - kojarzy mi się z wakacjami, bowiem błyszczyk moim zdaniem pachnie arbuzem!


Błyszczyk daje bardzo ładne wykończenie na ustach. Ma kolor półprzeźroczysty, o czerwonym odcieniu. Zawiera sporo bardzo małych drobinek. Nie czuć ich na ustach ani nie migrują po twarzy, widać je jedynie właściwie w silnym słońcu (dlatego błyszczyk przepięknie prezentował się w lecie). Zostawia na ustach efekt tafli. Utrzymuje się na ustach całkiem nieźle, myślę, że jakieś 3h (oczywiście jeśli w tym czasie nie jemy).




Jednak jeśli chodzi o działanie powiększające, jestem na nie - po prostu nie lubię tego typu produktów. Chłodzące błyszczyki jeszcze dość lubię, ale ten szczypie jak po zjedzeniu papryczki chili - uczucie oczywiście jest do wytrzymania, po dłuższym czasie noszenia właściwie znika. Usta są zdecydowanie bardziej zaczerwienione, może faktyczne również nieco bardziej wydajne, ale szału nie ma.
Żałuję, że błyszczyk piecze mnie aż tak mocno, bo efekt na ustach jest naprawdę ładny :(. Znalazłam jednak sposób na złagodzenie pieczenia - przed aplikacją błyszczyka nakładam dokładnie balsam do ust. 

Co: Wibo, Błyszczyk do ust Spicy Lip Gloss, odcień nr 8.
Ile: ok. 5 zł / 3 ml
Jak: 6/10

24 listopada 2011

Kot w kosmetyczce rozdaje - rozdanie z okazji 100 obserwatorów!



W końcu moje obietnice zostają spełnione :) Otóz 13 listopada moim oczom ukazał się jakże uroczy widok... mianowicie taki:


Już przy zakładaniu bloga założyłam, że gdy tylko liczba obserwatorów osiągnie 100 (wydawało mi się, że nastąpi to za 100 lat...), zorganizuję rozdanie :) Słowa danego samej sobie dotrzymałam i tak oto zapraszam wszystkie czytelniczki do wzięcia udziału w moim rozdaniu z okazji 100 obserwatorów! :)

Co trzeba zrobić, aby wziąść udział w rozdaniu?.
  1. Zostawić pod tą notką komentarz zawierający nick, pod jakim obserwujesz bloga oraz adres e-mail plus ewentualne informacje o dodatkowych losach (imię i pierwsza litera nazwiska z fb, linki do notek, blogów).
  2. Warunkiem koniecznym jest publiczne obserwowanie mojego bloga.
  3. Dodatkowe losy można zdobyć poprzez:
  • Obserwowanie mojego bloga na facebooku (klik) +1 los
  • Dodanie mojego bloga do blogrolla + 2 losy
  • Napisanie osobnej notki o rozdaniu na swoim blogu + 3 losy LUB dodanie informacji o moim rozdaniu na swoim blogu na podstronie "Rozdania" + 2 losy (notki na blogach poświęconych tylko rozdaniom nie będą brane pod uwagę). Notka musi zawierać pierwsze zdjęcie z tego posta oraz link do rozdania.
  • Osoby biorące czynny udział w życiu bloga dostaną ode mnie dodatkowy los w ramach podziękowania.

Kilka dodatkowych zasad:
  1. Rozdanie trwa od dzisiaj - 24.11.11r. przez dokładnie miesiąc, czyli do 24.12.11r do północy.
  2. Wyniki zostaną ogłoszone w przeciągu 2 dni od zakończenia rozdania.
  3. Osoba, która wygra rozdanie zobowiązana jest do odpowiedzi na maila z informacją o wygranej w przeciągu 72 godzin od ogłoszenia wyników. W przypadku braku odzewu, nagroda zostanie rozlosowana ponownie.
  4. Nagrody wyślę w okolicach 2-3 stycznia, ale na pewno nie później.
  5. Udział w rozdaniu brać mogą jedynie osoby zamieszkujące w Polsce.
  6. Aby wziąść udział w rozdaniu musisz mieć ukończone 18 lat lub posiadać zgodę rodziców/opiekunów prawnych na udział w nim.
  7. Osoby, które po zakończeniu rozdania usuną mnie z obserwowanych zostaną wpisane na czarną listę.

I co najważniejsze... nagrody!
  • Joanna Naturia - Odżywcze masło do ciała z wanilią
  • Vipera - Błyszczyk Sweet & Wet nr 7
  • Essence - Cień do powiek nr 52 Olive Garden
  • Vipera - 2 lakiery do paznokci Jumpy, numery 140 i 173
  • Ziaja, Czekoladowy balsam do ust masło kakaowe
  • Ziaja - 3 maseczki do twarzy: nawilżająca, oczyszczająca i anty-stress



    Rozdanie uważam za otwarte! :)

    23 listopada 2011

    Essence TE Vampire's Love (dużo zdjęć)

    W poniedziałek dopadłam w krakowskiej Drogerii Natura długo wyczekiwaną limitkę Essence Vampire's Love. Przypominam, że w skład limitki wchodzą:
    • Paleta 6 cieni do powiek
    • Puder pogrubiający rzęsy
    • Woda toaletowa
    • Rozświetlacz
    • 2 odcienie lip-tintów
    • Róż w żelu
    • 5 odcieni lakierów do paznokci
    Po zobaczeniu zapowiedzi limitki, stwierdziłam, że chcę wszystko. Na szczęście z czasem zapał nieco osłabł, a ja zaczęłam trochę trzeźwiej patrzeć na te cuda ;) Cały czas byłam pewna, że kupię paletkę cieni, ale koniec końców stwierdziłam, że 17zł piechotą nie chodzi, a mam już mnóstwo tego typu odcieni w kolekcji. Żal mi tylko tego cudownego złoto-oliwkowego cienia, ale będę dzielnie szukać odpowiednika.
    Koniec końców w moim koszyku wylądowały 4 rzeczy: woda toaletowa (bardzo pozytywne zaskoczenie!), dwa lakiery do paznokci oraz rozświetlacz. Poluję jeszcze na lip-tinty.



    Rozświetlacz, 8,5g, 12,99zł
    Jakoś nie mogłam mu odmówić. Mam jeszcze sporo pokruszonego rozświetlacza z Essence, ale ma on dość wyraźne drobinki. Tej skusił mnie lekką złotą poświatą i satynowym efektem. Również posiada drobinki, ale są naprawdę malutkie i słabo widoczne. Na twarzy widoczny jest satynowy efekt i ładne rozświetlenie, nie ma żadnego świecącego złota ani nic z tych rzeczy. Nie pyli przy aplikacji, długo się utrzymuje na twarzy. Opakowanie jest wykonane z plastiku, wydaje się być bardzo solidne. 





    Woda toaletowa, 50ml, 29,99zł
    Był to zakup nieplanowany (na dłuższą metę, zakupy robiłam w poniedziałek, a w sobotę podjęłam decyzję o zakupie, przez kusicielkę Em). Perfumy bardzo mnie zaskoczyły, ponieważ nie czuć w nich w ogóle alkoholu, co zdarzało mi się przy zakupie innych zapachów. Utrzymują się na skórze cały dzień. Zapach jest słodki, nieco ciasteczkowy, ale przy tym nieco ciężki i kobiecy. Idealny na jesień i zimę. Buteleczka jest bardzo ładna i zgrabna. Zatyczka wykonana z porządnego plastiku, nie pęknie przy byle okazji. Dodatkowy plus za solidny kartonik oraz zafoliowane opakowanie!




    Lakiery do paznokci, 10ml, 6,99zł
    Ostatnią rzeczą, jaką dopadłam, były dwa lakiery do paznokci - The Dawn Is Broken oraz Good Old Buffy. Zakupu The Dawn... byłam pewna od samego początku, na Good Old... zdecydowałam się spontanicznie - od dawna chodził za mną złotawy lakier, nie mogłam nie skorzystać. Pierwszy z nich to jasnoszary odcień, w którym zatopiony jest subtelny srebrny brokat. Drugi to czarny z mnóstwem złoto-oliwkowych drobinek. Obydwa lakiery pięknie prezentują się w buteleczce, na paznokciach przy dwóch warstwach wyglądają właściwie identycznie jak w opakowaniu. Nie mam niestety zdjęć lakieru na paznokciach, ponieważ światło przestało w pewnym momencie współpracować :(





    To by było na tyle z moich zdobyczy. Limitkę uważam za naprawdę udaną i już nie mogę doczekać się następnej - Circus circus - która ma ukazać się w Douglasach i Super-Pharmach 10 grudnia! :)

    PS: Trochę reklamy... Sprzedaję na allegro piękne kozaki, może któraś z Was jest chętna? :> Zainteresowane zapraszam tutaj.
    PS2: Jutro już na 100% możecie spodziewać się pierwszego na moim blogu rozdania! :)

    Współpraca: Hean - Wypiekane cienie do powiek Colour Celebration Royal Violet i Cobalt Blue

    Przedstawiam Wam kolejny produkt marki Hean, który otrzymałam w ramach współpracy, dzięki uprzejmości pani Magdaleny. Ponownie pragnę zaznaczyć, że to, iż kosmetyki otrzymałam w ramach współpracy, nie wpływa w żaden sposób na moją ocenę.


    Dzisiaj pod lupę idą cienie do powiek, które najbardziej ucieszyły mnie z całej paczki, jaką otrzymałam od firmy. Dlaczego ucieszyły mnie aż tak? Bo o nie poprosiłam ;) Kiedy zobaczyłam zdjęcia reklamowe kolorów  Cobalt Blue i Royal Violet, wiedziałam, że muszę je zdobyć, ale szczerze powiedziawszy nie podejrzewałam, że firma spełni moje osobiste upodobania i pofatyguje się, aby wysłać mi właśnie te dwa odcienie. A tu proszę, cóż za miła niespodzianka! :)





    Cienie pochodzą z serii Colour Celebration i są pierwszymi w mojej kolekcji cieniami wypiekanymi. Zacznę, jak zawsze, od opakowania. Cienie dostajemy w plastikowym opakowaniu z wypukłą przeźroczystą "kopułą", więc od razu wiemy, po jaki kolor cienia sięgamy. Opakowanie jest estetyczne i według mnie całkiem nieźle wykonane. Kolory w opakowaniu są naprawdę intensywne i zachęcające, prezentują się po prostu pięknie. Widać minimalne drobinki, które na oku niemal całkowicie znikają.
    I do tej pory wszystko jest pięknie i kolorowo. Problemy pojawiają się przy aplikacji cieni... Jednak tutaj sprawa ma się różnie, w zależności od koloru.


    • Cobalt Blue: Z tej dwójki, którą otrzymałam do testów, ten cień zdecydowanie bardziej przykuł moją uwagę i na nim zależało mi najbardziej. Jednak, niestety, to jak cień wygląda w opakowaniu, różni się od tego, jak prezentuje się na oku :(. Po pierwsze, ciężko nabrać go pędzelkiem - trzeba się przy tym sporo nagimnastykować. Aplikacja lepiej wychodzi, kiedy nakładamy cień palcem. Jednak w obu przypadkach, mimo stosowania na bazę (próbowałam na bazę Joko Virtual oraz na płyn do pigmentów Kobo, czyli odpowiednik inglotowskiego Duraline'a), konieczne jest nałożenie kilku warstw dla uzyskania głębi koloru. Z dwojga złego, cień lepiej zachowuje się na bazie Kobo. Na bazie Kobo cień po kilku godzinach blednie i roluje się :( Na bazie Virtual z kolei nie roluje się, ale trudniej o intensywność koloru. Stosowany solo jest słabo widoczny. Przy nakładaniu pędzelkiem czasem zdarzy mu się osypać, ma dość  "suchą" konsystencję. Jednak znalazłam na niego sposób - bardzo ładnie wygląda w połączeniu z innymi kolorami, kiedy stanowi swego rodzaju podbicie koloru.
    • Royal Violet: Fiolety zajmują specjalne miejsce w mojej kolekcji cieni i z radością witam każdy nowy odcień :D Ten bardzo mi się spodobał, jest głęboki i intensywny, od dawna takiego szukałam. Ma nieco inną konsystencję niż kobaltowy cień, jest nieco bardziej kremowy i perłowy. I lepiej się z nim współpracuje - przy stosowaniu na bazę Virtual i nakładaniu pędzelkiem nie robi już większych problemów. Trzeba się trochę pomęczyć, aby uzyskać intensywny kolor, ale da się to jednak zrobić bez uzyskiwania plam i prześwitów (co kobalt czasami lubi zrobić...). Ogólnie mówiąc, ten cień jest o wiele mniej problematyczny.


      Jak więc widać z dwóch poniższych podsumowań, wszystko zależy od odcienia. Z bólem serca przyjmuję fakt, że to akurat kobaltowy cień, jedyny taki, jaki posiadam, współpracuje o wiele oporniej od fioletu :( Mimo to nadal będę stosowała te cienie i próbowała znaleźć na nie złoty środek.

      Co: Hean, Wypiekany cień do powiek Colour Celebration, 283 Cobalt Blue
      Ile: 10,99 zł
      Jak: 6/10

      Co: Hean, Wypiekany cień do powiek Colour Celebration, 285 Royal Violet
      Ile: 10,99 zł
      Jak: 7,5/10

      PS: Wczoraj powinien był ukazać się post z serii Czerwień w każdej postaci, ale studia mocniej dają się we znaki i nie miałam czasu zrobić zdjęć kolejnego czerwonego produktu... Obiecuję kolejnego poniedziałku nie przegapić!
      PS2: Wczoraj upolowałam LE Vampire's Love Essence, postaram się lada dzień dać westępne swatche :)
      PS3: Dzisiaj też byłam na zakupach i... w przeciągu kilku następnych dni możecie się spodziewać miłej niespodzianki na moim blogu! :)

      19 listopada 2011

      Sleekowe rozdanie na blogu Make-up-O-hoolic

      Make-up Loverka przygotowała dla nas świetne rozdanie, w którym są dwie nagrody główne - w skład każdej wchodzi paletka Sleek PPQ oraz dwa lakiery OPI - dla mnie brzmi jak bajka! :)


      16 listopada 2011

      Współpraca: Hean - Automatyczna konturówka do oczu z temperówką

      Dzisiaj pierwszy produkt firmy Hean, z kosmetyków które otrzymałam dzięki współpracy z tą firmą, a konkretniej dzięki uprzejmej pani Magdalenie. Na wstępie zaznaczę również, że to, iż kosmetyki otrzymałam w ramach współpracy, nie wpływa w żaden sposób na moją ocenę.


      Na pierwszy rzut idzie kosmetyk, który jak dla mnie jest niezbędny w każdej kosmetyczce - czarna kredka, czyli automatyczna konturówka do oczu. Kredka posiada temperówkę, jednak o tym, jak do niej "dotrzeć" wyczytałam dopiero na którymś blogu ;) Temperówka wydaje mi się być zbędna, ponieważ takie kredki moim zdaniem po prostu tego nie wymagają.




      Moim kredkowym hitem jest kredka LongLasting Essence (klik)  i ciężko temu ideałowi dorównać, jednak Hean daje sobie całkiem nieźle radę ;)
      Będzie krótko i na temat:
      Opakowanie jak na zdjęciu - plastikowe, czarne, z białymi napisami. Minimalistycznie, ale bardzo estetycznie. Zatyczka nie zsuwa się sama z kredki. Kredka sama w sobie jest nieco twardawa, jednak po pewnym czasie "rozpracowuje się" i staje się bardziej miękka niż na początku. Z łatwością można nią narysować zgrabną kreskę zarówno na górnej powice, jak i na linii wodnej (przeważnie stosuję ją właśnie w ten sposób). Wydaje mi się, że rysik jest nieco cieńszy od tego z Essence, w związku z czym można narysować naprawdę precyzyjną kreskę. Kredka jest dobrze napigmentowana, jednak odrobinę słabiej od tej Essence. Z powodzeniem jednak wytrzymuje na linii wodnej 5-6 godzin. Na górnej również nie robi żadnych przykrych niespodzianek, choć w taki sposób stosowałam ją dopiero raz. Z użyciem pędzelka można ją fajnie rozetrzeć dla efektu przydymionego smokey, jednak sama z siebie raczej nie robi niespodzianek i nie rozmazuje się. Sama chętnie przetestowałabym jeszcze kredkę w kolorze fioletowym.



      Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że to naprawdę dobra kredka do oczu. Łatwa aplikacja, dobra wytrzymałość i to, że kredki nie trzeba temperować zdecydowanie działają na jej korzyść. No i oczywiście bardzo niska cena!






      Co: Hean, Automatyczna konturówka do oczu z temperówką
      Ile: 5,89 zł
      Jak: 8/10

      Już niedługo możecie się spodziewać recenzji wypiekanych cieni do powiek Colour Celebration, które również otrzymałam w ramach współpracy!

      Rozdanie u Ensepeunse

      Biorę udział w genialnym MAC'owym rozdaniu na blogu Ensepeunse :)

      14 listopada 2011

      Czerwień w każdej postaci - Rimmel Lasting Finish 170 Alarm

      Kolejny poniedziałek, kolejny post z serii Czerwień w każdej postaci (przypominam, że o akcji możecie przeczytać tutaj). Nie wiem nawet, kiedy minął ten tydzień! Czemu długie weekendy zawsze mijają najszybciej?


      Dzisiaj przedstawiam Wam moją jedyną aż tak ekstrawagancką szminkę, jaką jest intensywna czerwień 170 Alarm z serii Lasting Finish firmy Rimmel. Uważam, że każda kobieta powinna mieć klasycznie czerwoną szminkę w swojej kosmetyczce. Ja baaardzo rzadko ją noszę, bo mam dość wąskie usta, ale czasami się odważę ;).
      Od razu zaznaczam, że zdjęcia robiłam niestety przy sztucznym świetle, bo z tą pogodą póki co inaczej się nie da, a bardzo chciałam dochować obiecanych sobie terminów i wstawić posta dzisiaj. Jednak wydaje mi się, że kolory są dość wiernie oddane.


      Opakowanie jest całkiem estetyczne, wykonane z solidnego plastiku i nie ma raczej szans, aby szminka sama się otworzyła. Ma ciemnobrązowy kolor, z tego co wiem, obecnie chyba szminki z tej serii produkowane są już w pół-metalowych opakowaniach.
      To, co bardzo mi się w szmince podoba to zapach. Nigdy nie byłam dobra w opisywaniu zapachów, więc i ten ciężko mi sprecyzować. Być może jest on lekko owocowy, ale z całą pewnością bardzo przyjemny.



      Kolor 170 Alarm to nieco jaskrawa, bardzo intensywna czerwień. Nie ma ani domieszki bordo, ani różu - dla mnie to po prostu 100% czerwieni. Nieco ekstrawagancka, wydaje mi się, że to kolor a'la Gwen Stefani - można nosić i na codzień (dla odważnych) i na specjalne, eleganckie okazje.
      Jeśli chodzi o trwałość, to jest ona przeciętna, ale raczej lepsza niż gorsza. Kolor utrzymuje się na ustach około 3-4h, w zależności oczywiście od tego, czy w tym czasie jemy, pijemy itp. Szminka schodzi z ust równomiernie i nie wałkuje się, co u mnie zdarza się często, jeśli chodzi o inne pomadki. Szminka nie wysusza nadmiernie ust, ale także ich nie nawilża. Balsam nałożony jako baza z pewnością nie zaszkodzi. Przy dłuższym stosowaniu szminka może wysuszać usta, jednak jak wspominałam wcześniej, ja używam jej bardzo sporadycznie i to tylko na wieczór, więc nie wiem, jak sprawdza się noszona na dłuższy dystans.


      Co: Rimmel, szminka Lasting Finish w kolorze 170 Alarm
      Ile: ok. 17-19 zł, czasami na promocji można upolować ją taniej
      Jak: 8/10

      13 listopada 2011

      Mini zakupy czyli szał promocji w Rossmannie

      Nie każdymi zakupami chwalę się na blogu, jednak tym razem stwierdziłam, że chyba warto ;) Odwiedziłam dziś Rossmanna i muszę przyznać, że panuje tam totalny szał promocji. Mnóstwo przecenionych produktów, z pewnością wzięłabym więcej, gdyby nie ograniczał mnie budżet. Poza rzeczami przedstawionymi poniżej kupiłam z Mamą także parę przydatnych drobiazgów do domu.

      Przepraszam za jakość, ale zdjęcie robione było już dawno po zmroku...
      • Isana - Woda brzozowa - 6,19zł - Mój Luby ma ŁZS i problemy z łupieżem i skórą głowy, szampony swoją drogą, ale kiedyś wyczytałam dużo pochwał odnośnie tej wody. Od jakichś dwóch miesięcy bezustannie szukałam przy okazji każdej wizyty w Rossmannie, aż tu dzisiaj w końcu na nią trafiłam. Mam nadzieję, że mu pomoże.
      • Original Source - Mydło w płynie biała gruszka i awokado - 7,99zł + drugi produkt Orignal Source gratis! - Ta promocja bardzo mnie skusiła, bo uwielbiam serię Original Source. Opisywałam już jeden żel pod prysznic (klik), a teraz będziemy w domu testować mydełko ;) Gratis przy kasie otrzymałyśmy żel pod prysznic mięta i trawa cytrynowa.
      • Schwarzkopf - Got2b - Powder`ful Volumizing Styling Powder - 14,99zł zamiast 18,99zł - Mam włosy lekko za ramiona, mocno wycieniowane na całej długości i obecnie przechodzę manię na targanie ;) Puder do włosów chodził za mną od dawna, jednak czekałam na sprzyjającą promocję. Wiem, że dla niektórych to kit, dla innych hit, ale postanowiłam sama przetestować. W promocji był także puder z serii Taft, ale zdecydowałam się na ten, bo miał niższą cenę. Od jutra testowanie!
      Poza tym dla wszystkich mężczyzn zdecydowanie kusząca okazuje się promocja 3 w cenie 2 - kupując trzy "męskie produkty", najtańszy otrzymujemy za 1 grosz.

      Macie któryś z tych produktów? Może same zdecydujecie się na którąś z promocji? :)

      PS: Poza tym znów mi się połamały paznokcie i zaczynam kolejny raz zapuszczanie totalnie od zera... Tak krótkich paznokci nie miałam już dawno, ale do końca miesiąca będę je kurować diamentową odżywką Eveline i mam nadzieję, że efekty mnie nie zawiodą.

      12 listopada 2011

      BeBeauty - Krem do rąk - pielęgnacyjny - wapń i wosk pszczeli

      Dzisiaj kolejny biedronkowy kosmetyk, czyli krem do rąk. Muszę przyznać, że używałam już wszystkich trzech rodzajów - zielonego, morskiego i różowego - i planuję po kolei umieszczać ich recenzje na blogu. Dzisiaj na pierwszy ogień idzie krem w opakowaniu różowym, czyli BeBeauty pielęgnacyjny krem do rąk wapń&wosk pszczeli.


      Kremy z Biedronki traktuję jako "kremy dotorebkowe". Czego wymagam od takich kremów? Przede wszystkim aby w jakikolwiek sposób dawały ukojenie skórze dłoni i dość przyzwoicie nawilżały, ale przy tym, aby bardzo szybko się wchłaniały - kiedy na uczelni smaruję ręce po myciu rąk, a za kilka minut zaczynam kolejne zajęcia, krem musi się bardzo szybko wchłonąć, bo inaczej nie sposób utrzymać długopisu tak, aby się nie wyślizgnął z dłoni ;) Poza tym, do listy wymagań również dopisuję przyzwoitą cenę. I podsumowując te wszystkie wymagania, krem BeBeauty spisuje się bardzo dobrze.


      Krem otrzymujemy w różowej, może niezbyt estetycznej, ale też nie jakiejś bardzo brzydkiej tubce o pojemności 125ml. Zamyka się jak większość kremów, na "zatrzask", nie mam pojęcia, jak to się nazywa ;) W każdym bądź razie tubki nie odkręca się, więc nie ma szans, żeby zakrętka gdzieś nam uciekła. Zawartość tubki można wycisnąć do samego końca, bo jest ona wykonana z dość miękkiego plastiku, w porównaniu do niektórych kremów.
      Krem ma dość fajną, jak dla mnie, konsystencję - nie jest bardzo gęsty, ale również nie wylewa się, jak robił to największy bubel w mojej kremowej historii czyli krem Garniera. Łatwo go wycisnąć z tubki. Na dłoniach rozprowadza się bardzo dobrze. Jak wspominałam wcześniej, po dobrym wsmarowaniu wystarczy odczekać jakąś minutę, może dwie i nie ma śladu po jakiejkolwiek tłustości - krem bardzo dobrze się wchłania



      Krem ma dość specyficzny zapach, dla niektórych może nieco zbyt intensywny. Pachnie dość świeżo, trochę kwiatowo, trochę owocowo. Mój chłopak raz porównał ten zapach do pasty do podłogi, no ale to uważam już za lekką przesadę ;). Krem ma kolor biały.
      Co do samego działania, nie mogę narzekać. Nie jest to na pewno krem do problematycznej skóry dłoni, w zimie pewnie i u mnie się nie sprawdzi, ale na większą część roku, do stosowania w ciągu dnia dobrze się nadaje. Całkiem nieźle nawilża dłonie, skóra jest miękka i odżywiona. Efekt nie jest bardzo długotrwały, ale tak jak pisałam, nie wymagam od takich kremów na codzień jakiegoś absolutnie zniewalającego działania. Poza tym za tą cenę na pewno opłaca się wypróbować i nie ma na co narzekać.


      Co: BeBeauty Hands Expert!v, Krem do rąk - pielęgnacyjny, wapń i wosk pszczeli
      Ile: 125 ml / ok. 3-4zł
      Jak: 6,5 / 10