Przyznam, że w ostatnim miesiącu nieco zaniedbałam bloga, ale już się z tego tłumaczyłam - po prostu poświęciłam ten czas przede wszystkim rodzinie i Lubemu. Teraz mimo zbliżającej się sesji mam zamiar się poprawić i pisać do Was częściej - planowana częstotliwość to dwa posty tygodniowo, zobaczymy, co z tego wyjdzie ;).
Dzisiaj mam dla Was recenzję tuszu do rzęs Boom Lashes marki Hean, który otrzymałam w ramach współpracy (jednak fakt ten nie wpływa na moją ocenę produktu). Muszę przyznać bez bicia, że swatche tuszy do rzęs to moja największa katorga... Nie mam sposobu, aby ładnie uchwycić oko, nawet kiedy proszę Lubego o wykonanie zdjęć, nigdy nie wychodzą tak, jak tego chcę... Dlatego musicie się zadowolić zdjęciami takimi, jakie są, a ja obiecuję popracować nad lepszymi ujęciami.
Tusz otrzymujemy w całkiem fajnym moim zdaniem opakowaniu. Jest ono czarne, z porządnego plastiku, z czerwonym komiksowym napisem "Boom Lashes". Opakowanie jest długie, nieco "spłaszczone". Tusz zakręca się do charakterystycznego kliknięcia, więc mamy pewność, że tusz jest dobrze zamknięty.
Tusz należy do tuszy pogrubiających i jak często się w tym przypadku zdarza, ma dość dużą szczoteczkę. Powiedziałabym nawet, że bardzo dużą. Szczoteczka to "klasyczny" typ, wykonana z włosia. Trzeba trochę poćwiczyć malowanie, ale można łatwo dojść do wprawy. Jest jednak jeden duży minus tej szczoteczki. Jest bardzo ostra, mocno drapie. Mnie akurat często się zdarza dotykać powieki szczoteczką tuszu i wtedy jest to bardzo nieprzyjemne.
Formuła tuszu to coś pomiędzy suchym, a mokrym tuszem. Na blogu którejś z Dziewczyn wyczytałam, że przypomina bardzo puszysty mus i po przyjrzeniu się mojemu tuszowi, muszę stwierdzić, że to dość trafne określenie. Kolor tuszu jest czarny, ale nie jest to bardzo głęboka czerń. Tusz jest dość wytrzymały i z reguły nie osypuje się w ciągu dnia.
Jeśli chodzi o efekt, jaki możemy uzyskać - jestem całkiem zadowolona, ale nie jest to mój numer jeden. Rzęsy są uniesione, nieco wydłużone i całkiem znacznie pogrubione. Brakuje mi tutaj jedynie dokładnego rozdzielenia rzęs, które pozwoliłoby otrzymać efekt firanki. Jednak wydaje mi się, że można tu mówić w pewnym stopniu o efekcie "wow", trzeba się tylko odpowiednio namachać szczoteczką, aby takowy uzyskać ;).Za tą cenę myślę, że warto wypróbować.
Co: Hean, Tusz do rzęs, Boom Lashes
Ile: 13 ml / 10, 99 zł
Jak: 6/10
najgorszy jaki miałam i szybko wysuszył się w opakowaniu :(
OdpowiedzUsuńNie skusiłam bym się.
OdpowiedzUsuńja ciągle szukam idealnego.. ale raczej ten nim nie będzie...
OdpowiedzUsuńszczerze? efekt taki sobie ;/
OdpowiedzUsuńJa kiedyś na niego patrzyła w sklepie, ostatecznie jednak nie kupiłam:)
OdpowiedzUsuńbardzo średni, i ta kiepska szczoteczka blee...
OdpowiedzUsuńTeż go testowałam i mi nie przypasował... baaaardzo rzadko używam :<
OdpowiedzUsuńTusz jest naprawdę dobry muszę przyznać ;) Pozdrawiam i w wolnej chwili zapraszam do mnie ;)
OdpowiedzUsuńfajny efekt, z hean mam bazę pod cienie jest super. :)
OdpowiedzUsuńFaktycznie do efektu WOW daleko, ale najgorszy nie jest :)
OdpowiedzUsuńza tą cenę polecam tusz z Essence Multi Action, na pewno Ci przypadnie do gustu :)
OdpowiedzUsuńKornela - MA miałam kiedyś i bardzo lubiłam, chyba jeden z najlepszych tuszy jakich używałam, ale jednak moja pokusa testowania nowości jest silniejsza ;)
OdpowiedzUsuńCiekawy:)niestety u mnie kosmetyków tej firmy nie ma więc nie wypróbuję:)
OdpowiedzUsuńCiekawy ten tusz :)
OdpowiedzUsuńObserwuję :)
Efekt całkiem, całkiem. Do zwykłych, dziennych makijaży myślę, że pasuje :) No i szczota tuszu wygląda normalnie :P
OdpowiedzUsuńA gdzie jakiś nowy post? ;)
OdpowiedzUsuńEv nawet nie wiesz jak Ci zazdroszczę różu Ballerina! Ja przez swoje niezdecydowanie niestety nie powiększyłam swojej kosmetyczki o niego i teraz żałuję. Teraz już wiem żeby się od razu decydować :P
anikowa101 - Post będzie, obiecuję! Postaram się dzisiaj dodać nowy :) Po prostu długi weekend znów wyszedł jakiś taki... wyjątkowo leniwy ;)
OdpowiedzUsuńA co do różu to myślę, że te ze stałej oferty będą niemal identyczne jak z Balleriny, jeden odcień wydaje mi się taki sam (z review) ;)
Ciekawa jestem tej musowej konsystencji tuszu :) Chyba żaden mój tusz takiej nie miał :P
OdpowiedzUsuń