29 lutego 2012

Lutowe zdobycze

W lutym, korzystając z wizyty u Lubego, wybrałam się do Drogerii Natura (paradoksalnie, o wiele łatwiej jest mi odwiedzić Naturę w Krośnie, niż w Krakowie, w którym jestem niemal codziennie... Jakoś strasznie mi nie po drodze do którejkolwiek z krakowskich Natur). Niestety, była to dla mnie dość kosztowna wyprawa :P Zaopatrzyłam się w wiele planowanych lub też nie kosmetyków marek takich jak Essence, Kobo czy Catrice.


  • Kobo, Pigmenty sypkie do oczu - przez jakiś czas w Naturze trwała promocja, w ramach której kupując jeden pigment, drugi dostajemy gratis, czyli 2 pigmenty w cenie 19,99zł. Dłuuugo zastanawiałam się które wybrać, bardzo kusiło mnie, aby wziąć jeden matowy i jeden perłowy, w końcu wzięłam dwa matowe. Padło na kobaltowy kolor Cornflower (mam podobny cień Hean, ale jest niestety słabo napigmentowany) i lawendowy Lavender.
  • Kobo, Fashion eyeshadow - cienie do oczu Kobo, szczególnie te z serii Fashion kocham całą swoją kosmetyczną miłością. To chyba ulubione cienie z całej mojej mini-kolekcji (przebijają chyba nawet Sleeka). Moje dotychczasowe kolory pokazywałam tutaj, teraz padło na odcień Green Pistachio, który akurat wpasowuje się w wiosenne, pastelowe trendy ;). Poza tym kupiłam też odcień Iridescent Pink, który nie załapał się na zdjęcie, bo kupiłam go nie dla siebie, ale dla Mamy. Cena wkładu to 13,99zł.
  • Catrice, Absolute Eye Colour Mono Eyeshadow - i ja padłam ofiarą wszechstronnych kuszeń i zakupiłam sobie słynnego kameleona - C'mon Chameleon. Cień kosztował 11,99zł i bardzo pozytywnie mnie zaskoczył, te wszystkie ochy i achy wokół niego są wg mnie bardzo słuszne ;). Niestety wczoraj "przenosiłam" do GlamBoxa i niestety połowa cienia mi się rozkruszyła, nad czym bardzo ubolewam, bo do tej pory używałam go tylko raz :(
  • Catrice, Photo Finish Liquid Foundation - w końcu wykończyłam rimmelowskiego żelka i postanowiłam wypróbować podkład Catrice, który ma bardzo pochlebne oceny na Wizażu i wśród niektórych blogerek. Zastanawiałam się między nim a Infinite Matt, ale w końcu padło na Photo Finish i również jestem z tego podkładu baaardzo zadowolona! Cena: 25,99zł.
  • Catrice, Proffestional Powder Brush - padłam ofiarą przecen... Pędzelek widniał na miejscu limitek w szafie Catrice, w cenie 12,99zł. Wyglądał naprawdę fajnie, a jako że ostatnio rozwija się u mnie pędzlomania, stwierdziłam, że go wezmę, a co mi tam, takie kabuki zawsze się przydadzą. Tego zakupu jako jedynego naprawdę żałuję, nie wiem skąd te pochlebne opinie na Wizażu, bo w porównaniu z cudownymi EcoTools, ten pędzel drapie! :(

W Naturze panowała promocja, że przy zakupie 2 produktów Essence, dostajemy gratis. Ja kupiłam 4 produkty, więc jako gratisy wybrałam sobie eyeliner Blackmania oraz zestaw dwóch cieni. Poza tym do wyboru miałam brązową szminkę, brązowy lakier C&G i błyszczyk XXXL Nudes.
  • Essence, Smokey Eyes Brush - 5,99zł - kupiłam na zapas, bo uuuwielbiam te pędzelki. Jeden, który miałam do tej pory, to zdecydowanie za mało ;).
  • Essence, Gel Eyeliner Brush - 6,99zł - na ten pędzelek dość długo polowałam, ale nie mogłam go nigdzie dostać. Czasami mam zbyt dużego lenia, żeby na bieżąco myć pędzelki po eyelinerze (a potem mocno tego żałuję, próbując domyć eyeliner...), więc na pewno przyda się jeszcze jeden poza pędzelkiem Catrice. Planuję kiedyś jeszcze dokupić zakrzywiony pędzelek z Inglota.
  • Essence, LE Crystalliced, Glitter Froster - 9,99zł - drugi nie do końca planowany zakup. Brokat kupiłam bardzo spontanicznie, bo nawet nie spodziewałam się zastać tej limitki w Naturze. Jednak stwierdziłam, że na pewno się przyda, jak nie do makijażu, to do paznokci, no i trochę lekkomyślnie wylądował w koszyku. 
  • Essence, Stay All Day Eyeshadow - 11,99zł - cień do powiek w kremie w odcieniu 05 Camp Rock. Polubiłam się ostatnio bardziej z cieniami w kremie, są bardzo fajne do zrobienia makijażu w biegu, w kilka chwil. Trochę zawiodłam się raczej słabym kryciem, ale przy dokładaniu kolejnych warstw można uzyskać fajny efekt. No i myślałam, że będzie bardziej zielony, u mnie wygląda mocno stalowo, zieleni w nim mało.
Wczoraj odwiedziłam Super-Pharm, bo w ostatniej chwili zauważyłam, że do dzisiaj w promocji mieli tam kosmetyki do pielęgnacji ciała Eveline (z serii Slim Extreme 3D). W ramach odchudzania i ćwiczeń, postanowiłam wesprzeć się też preparatami ujędrniającymi. Kupiłam serum intensywnie wyszczuplające + ujędrniające, antycellulitowe, które ma mnóstwo fanek na Wizażu oraz nie mniej znane i lubiane superskoncentrowane serum modelujące do biustu Total Push-up. Stwierdziłam, że warto je stosować "profilaktycznie", ponieważ lubię swój obecny rozmiar i kształt biustu i wolałabym uniknąć zdeformowania, które często się przytrafia przy odchudzaniu.
Kupiłam też róż Multi Colour Blush Essence w odcieniu beżowym, czyli How cute is that, bo chodził za mną dość długo nie-do-końca-różowy-róż ;) Do tej pory używałam róży tylko w chłodnych, pastelowo-różowych odcieniach, teraz szukałam czegoś w odcieniu beżu, brzoskwini. Chciałam upolować w ferie róż Catrice w odcieniu Apricot Smoothie, ale niestety go nie dostałam :(


W ferie dotarły też do mnie dwie kosmetyczne paczki. Pierwsza była szczególnie miła, bowiem dostałam ją od Martynkaczarna, która sama z siebie napisała do mnie maila, oferując mi "odlewkę" bazy pod cienie Hean, z której jest nie do końca zadowolona (a ja pisałam w tym poście, że chcę ją kupić). Odlewka wygląda tak, że dostałam sporo ponad pół opakowania bazy i kilka próbek :) Martynko, bardzo Ci dziękuję! :)
Druga paczka to nagroda z rozdania u Beautyfascination :) Dostałam kilka próbek, korektor Iwostinu (który chyba podaruję siostrze) oraz kosmetyk, który obecnie już wykańczam - Serum-laser intensywnie wyszczuplające firmy Perfecta. Również bardzo dziękuję za takie fajne nagrody! :)


24 lutego 2012

Odchudzanie: motywacja

Dzisiaj kolejny, trzeci już post z serii odchudzanie. Poprzednio pisałam Wam o moich postanowieniach oraz o ćwiczeniach, jakie wykonuję. Dzisiaj chciałabym napisać conieco o motywacji, którą uznaję za niesamowicie ważną. Trochę już na ten temat pisałam w pierwszym poście z serii, ale teraz postanowiłam poświęcić temu cały post.

Źródło: http://weheartit.com/entry/23686599
Mam nadzieję, że moje rady i przemyślenia odnośnie motywacji okażą się dla Was przydatne :).
  • Bardzo zakręciłam się wokół tzw. fitspirations, szukam ich głównie na serwisie tumblr.com. Jeden z moich ulubionych to Keep calm and get in shape. Znalazłam go przypadkiem, ale dał mi ogromnego kopa motywacji! W dwa wieczory obejrzałam większość wpisów. Mądrości, motywujące myśli i zdjęcia przed-po to naprawdę spora dawka siły do odchudzania :). 
  • Sama dla siebie zrobiłam sobie zdjęcia "przed" - w samej bieliźnie, od przodu i boku. Nie mogę się doczekać, aż wykonam zdjęcia "po". Znalazłam również podobne zdjęcie z wakacji, w ubraniu, w ramach postanowienia, że po zakończeniu odchudzania wrzucę to zdjęcie na bloga w porównaniu z sylwetką po zakończeniu diety.
Źródło: http://weheartit.com/entry/23307086
  • Odchudzanie na "kurczaki" - Pewnie zastanawiacie się, o co chodzi... Otóż mój Tata schudł parę lat temu około 15-20kg, o ile mnie pamięć nie myli. Ale nie mówił, że schudł X kilogramów, tylko... "kurczaki". Założył, że jeden kurczak waży np. 1,5kg (szczerze, nie mam wyobraźni i nie wiem, ile naprawdę waży kurczak... Ale chyba jakoś tak, no nie?), a następnie wizualizował sobie zrzucone kilogramy właśnie jako górę kurczaków. Wyobrażał sobie np. przywiązane na sznurku u jego szyji, dyndające wokół talii ciałka kilku kurczaków :D. 1,5kg ubytku masy ciała wydaje się czasami dość małym dokonaniem, ale wyobraźcie sobie, że jest Was mniej o jednego, dwa, pięć kurczaków! Od razu lepiej :) Moja Mama z kolei lubi porównywać zrzucone kilogramy do góry smalcu. Kiedy wydaje mi się, że schudnięte kilogramy to za mało, wyobrażam sobie stertę smalcu albo margaryny i uzmysławiam sobie, że to było w moim ciele, ale już nie ma... Co za fajne uczucie!
  • Prowadzę swój pamiętnik odchudzania - założyłam tabele w Excelu. Co środę rano ważę się i zapisuję wynik, równocześnie w drugiej kolumnie dopisując też, ile schudłam. Na kolorowo wyróżniłam komórki, gdzie sumują się różnice wag i w efekcie program sam oblicza, ile już zrzuciłam :). Poza tym notuję tam codziennie ilość i rodzaj wykonywanych ćwiczeń, a na marginesie mam dopisane, kiedy osiągnę daną wagę (konkretna data), przy założeniu, że będę nadal chudła 0,5kg tygodniowo. Wiadomo, że pewnie będą różne poślizgi czasowe, ale trochę takiej motywacji nie zaszkodzi ;).
Źródło: http://weheartit.com/entry/23537041
  • Mam kilka "punktów zwrotnych" w głowie. Jednym z głównych jest wesele w rodzinie Lubego, na które wybieram się w sierpniu. Wtedy mniej-więcej będę już po diecie (lub pod jej koniec) i jak dobrze pójdzie "za mną" będzie 15kg. Tak się złożyło, że na weselach w rodzinie Lubego byłam i w roku 2010, i 2011, zawsze w wakacje. Patrzę na zdjęcia z tych wesel i wyobrażam sobie zdjęcia z nadchodzącego - kiedy będę miała już wymarzoną sylwetkę. Drugi taki punkt to...
  • ...już bardziej sfera marzeń, ale - mam nadzieję - jak najbardziej realnych. W kościach czuję, że wkrótce być może czekają mnie zaręczyny, a za jakieś 1,5 roku, dwa lata być może ślub. Zamiast spinać się dietą już po zaręczynach, palnuję spokojnie i powoli chudnąć już teraz, aby potem nie martwić się, czy będę dobrze wyglądać w sukni ślubnej ;).
Źródło: http://weheartit.com/entry/23649466
  • Zakupy - Mama zasugerowała mi, żebym nie robiła w najbliższym czasie zbędnych zakupów ubraniowych, a ja jak najbardziej zgodziłam się z tą propozycją. Jak dobrze pójdzie to może już na lato, a jeśli nie to na pewno na jesień, czekać mnie będzie większa wymiana garderoby i wtedy będę mogła kupować te wszystkie cudowne ubrania już w o wiele mniejszym rozmiarze, niż teraz.
  • Profil na portalu Vitalia - nie prowadzę tam pamiętnika, ani nie udzielam się na forum, ale mam założone konto. Od czasu do czasu uzupełniam tam wszelkie pomiary, szczególnie podoba mi się możliwość zapisu wymiarów całego ciała i notowania różnicy. Poza tym motywujące są paski wagi, które pokazują, ile kg jest "za" tobą, a ile jeszcze brakuje do ideału. Wirtualne wyobrażenia sylwetki także dają motywację do działania.
Źródło: http://weheartit.com/entry/23670606
  • W internecie można znaleźć fajne wskazówki, np. zrobienie dwóch słoiczków, do pierwszego wkładamy tyle kamyczków, ile kilogramów chcemy schudnąć, a potem stopniowo przekładamy po jednym kamyczku, odpowiadającemu jednemu zrzuconemu kilogramowi, do drugiego słoczika. Takie wizualizacje zrzuconych kilogramów bardzo pomagają.
To by było chyba na tyle z moich rad ;) Mam nadzieję, że okażą się dla Was przydatne. Powodzenia dla tych z Was, które także postanowiły stawić czoła zbędnym kilogramom!

Źródło: http://undressedskeleton.tumblr.com/
PS: W przyszłym tygodniu mam zamiar znów zmierzyć dokładnie swoje wymiary (to będzie jakieś 50 dni od rozpoczęcia odchudzania) i podzielić się z Wami rezultatami :) O ile ważę się co tydzień, to mierzę się rzadko i nie mogę się doczekać wyników! Ciekawa jestem gdzie zniknęły zbędne centymetry, no i przede wszystkim ile ich uciekło przez te kilkadziesiąt dni ;)

Sprostowanie: Zmieniłam kilka elementów w tym poście, bo z czasem nauczyłam się szukać jeszcze fajniejszej motywacji ;) Thininspirations wcale nie są tak fajne, jak mi się zdawało, w dodatku dla niektórych osób mogą przynieść więcej szkody niż korzyści. Znacznie więcej motywujących informacji i obrazków znajduję na fitspirations blogs. Szczególnie polecam w tym względzie Tumblre, jeden z moich ulubionych to ten wymieniony w 1 punkcie :).

23 lutego 2012

Sleek I-divine Palette - Oh So Special + makijaż + odrobina prywaty ;)

Pod koniec stycznia recenzowałam dla Was paletkę Sleeka The Original (klik). Teraz przyszedł czas na paletkę, która zrobiła dużo szumu wśród bloggerek i stała się prawdziwym hitem - Oh So Special. Paletkę kupiłam razem z The Original i mimo iż był to zakup raczej nieplanowany, nie żałuję ani trochę wydanych pieniędzy!


Oh So Special to paletka na pozór do spokojnych, dziennych makijaży. Jednak pozory mylą! Poza delikatnymi beżami i różami, w paletce znajdziemy też ciemne brązy, fiolety czy grafity, które pozwolą wykonać mocny makijaż. Jest to więc paletka bardzo uniwersalna, choć z drugiej strony utrzymana raczej w jednej gamie kolorystycznej - dominują beże, brązy i róże, choć znajdziemy też fiolety i mocny grafit. Cienie mają wykończenie zarówno perłowe, jak i matowe.


O paltece samej w sobie pisałam już przy okazji recenzji The Original, więc pozwolę sobie oszczędzić powtarzania informacji. Skrótowo napiszę tylko, że paletka jest solidnie i estetycznie wykonana, mieści 12 cieni i wyposażona jest w spore lusterko oraz raczej bezużyteczny aplikator. Ta paletka posiada także zabezpieczającą folię, na której nadrukowane są nazwy cieni, co bardzo mi się podoba. Niestety nie udało mi się zrobić dobrego zdjęcia, za to podpisałam cienie "ręcznie" w programie graficznym ;).


Również jeśli chodzi o jakość cieni, powtarzam swoją opinię odnośnie The Original. Cienie mają z reguły bardzo dobrą pigmentację (zdarzają się lepsze i gorsze, ale większość jest świetna). Perłowe odcienie są bardziej napigmentowane od matów, ale na te drugie też nie można narzekać. Niezadowolona jestem jedynie z odcienia bow - nawet nałożony na bazę jest prawie niewidzialny... Cienie na bazie wytrzymują cały dzień. Podobnie jak w przypadku The Original, w obszarze palety niemal każdy kolor pasuje do każdego, co pozwala stworzyć mnóstwo kombinacji w makijażu. Cienie aplikuje się bez problemu, czasaaami zdarza im się lekko osypać,  ale z reguły są świetne we współpracy. Fantastycznie się blendują.

Bow - Mat - Z tego cienia jestem najmniej zadowolona. To matowy cień o odcieniu kości słoniowej, jednak na skórze jest niemal niewidoczny. Delikatnie rozświetla oko, ale jest to naprawdę delikatny efekt, cień bowiem właściwie w ogóle nie pokrywa powieki kolorem.

OrganzaPerła - Bardzo podobny cień znajdziemy w paletce The Original. Przypomina mi trochę cień Kobo Golden Rose, jest to bowiem różowy kolor z delikatnym złotym błyskiem. Jego brat w OSS to Gateau, który ma nieco jaśniejszy odcień.

Ribbon - Mat - Jeden z moich paletkowych ulubieńców. Żywy, piękny koralowy odcień (lub może bardziej łososiowy). Rzadko spotykam się z takimi kolorami wśród cieni, a według mnie bardzo ładnie prezentuje się na oku - dziewczęco, ale też oryginalnie. Pigmentacja bardzo dobra, mimo iż cień jest matowy.

Gift Basket - Perła - Perłowy odcień na pograniczu miedzi i brązu. Nie ma za dużo rudych tonów, przez co bardzo mi się podoba. Wg mnie nie jest ani za jasny, ani za ciemny, co również działa na jego korzyść.

 Glitz - Perła - Piękny, ciemny, mocny grafit. Na początku bałam się go trochę używać, bo jest naprawdę mocno napigmentowany i w za dużych ilościach prawie czarny. Jednak umiejętnie użyty może dać super efekt na oczach. Bardzo lubię go łączyć z odcieniami takimi jak Ribbon czy Pamper.

Celebrate - Perła - Jedna z największych niespodzianek tej palety i równocześnie jeden z ulubieńców, choć nie stosuję go bardzo często. Głęboki, ciemny fiolet, czyli coś, co tygryski lubią najbardziej. Naprawdę przepiękny odcień, przypomina mi fioletowy eyeliner Essence, 03 Berlin rocks (klik).

Pamper - Mat - Jakoś zawsze łączę go w parę z Ribbon, pewnie dlatego, że jest to matowy, jasny koral (Ribbon jest ciemniejszy i bardziej nasycony). Również jeden z ulubieńców, mocno napigmentowany i bardzo dziewczęcy :)

Gateau - Perła - Jak już pisałam, jest to odcień podobny do Organzy, ma również swój odpowiednik w palecie The Original i także kojarzy mi się z Golden Rose Kobo. W porównaniu z Organzą jest to róż o chłodniejszym odcieniu, ale również ze złotawym połyskiem. Bardzo lubię go stosować na całą ruchomą powiekę, jako bazę pod inne kolory.

The Mail - Mat - Takiego koloru mi brakowało. Matowy, dość dobrze napigmentowany beż. Wg mnie to taki odcień camel. Idealny do brązowo-beżowych, stonowanych makijaży nude. Często łączę go z odcieniem Boxed.

BoxedMat - Matowy, dość dobrze napigmentowany, chłodny brąz (kawa ze sporą ilością mleka). Nie jest może wybitnie napigmentowany, ale moim zdaniem wystarczająco kryjacy i trudno z nim o plamy. Jak już wspominałam, często łączę go z cieniem The mail, razem moim zdaniem tworzą stonowany i klasyczny makijaż nude.

Wrapped Up - Mat - Chłodny, zgaszony fiolet. Wydaje mi się, że ma w sobie domieszki brązu. Całkiem dobrze napigmentowany, dobry do podkreślenia załamania. Nie używam go za często, ale czuję, że jeszcze zdążymy się polubić ;).

Noir - Mat - Jak sama nazwa wskazuje, jest to po prostu matowy, baaardzo dobrze napigmentowany, czarny cień. Nie używam czerni w makijażach, chyba, że do zrobienia lekko rozmytej kreski w ramach zamiennika dla eyelienra, kiedy mam ochotę na kreskę w wersji soft.

I dla zainteresowanych, jeden z pierwszych makijaży, jakie udało mi się zrobić za pomocą paletki. Jestem z niego wyjątkowo zadowolona ;) Zdjęcia niestety robione w sztucznym świetle, ale wydaje mi się, że dobrze oddają rzeczywiste kolory.


Nie pamiętam dokładnie, jakich cieni użyłam, bo makijaż i zdjęcia zrobiłam dość dawno temu.  Wydaje mi się, że widzę tutaj Bow (kącik oka), Ribbon (powieka ruchoma na środku), Organza (cała powieka ruchoma, nałożony jako baza), Celebrate (kreska, dolna powieka i trochę w załamaniu) Glitz (załamanie)Tusz to prawdopodobnie Growing Lashes od Wibo, polecam. Brwi - brązowy korektor do brwi Delii.

PS: Niestety, o ile posta o paletce The Original dodawałam z wizją ostatniego egzaminu i caaałych ferii przed sobą, teraz już powoli ferie się kończą i już w niedzielę wieczór wracam od Lubego, aby w poniedziałek o 8 rano stawić się na uczelni... :( Niestety podział godzin w tym semestrze bardzo mi nie przypadł do gustu, w dodatku czekają mnie praktyki... Ale cóż, pewnie wszystko wyjdzie dopiero w praniu i może jednak nie będzie tak źle ;) Pociesza mnie nadchodząca wiosna oraz fakt, że być może to już ostatni semestr rozłąki z Lubym, a następny rok akademicki zaczniemy już mieszkając razem! :)

19 lutego 2012

TAG - 5 kosmetycznych rzeczy, których wcale nie chcę mieć...

Zasady:
1. Napisz, kto cię otagował i zamieśc zasady;
2. Zamieśc baner TAG'u i opisz 5 rzeczy z działu kosmetyki (akcesoria, pielęgnacja, przechowywanie, kosmetyki kolorowe, higiena), które Twoim zdaniem są całkowicie zbędne, bo:
- mają tańsze odpowiedniki,
- są przereklamowane,
- amatorkom są niepotrzebne,
- bo to sposób na niepotrzebne wydatki.
3. Krótko wyjaśnij swój wybór i zaproś do zabawy 5 lub więcej innych blogerek.

Zostałam otagowana przez Nikę z Liliowego Zakątku, za co dziękuję :)

Uważam, że to dość zdrowy tag - taka terapia na zakupoholizm, pokazanie sobie i innym, czego mi do szczęścia nie trzeba :D. Jednak dość ciężko mi było wybrać te 5 rzeczy. Postanowiłam skupić się przede wszystkich na rzeczach, które uważam może nie tyle za zbędne, co raczej "irracjonalne". Mam nadzieję, że zrozumiecie, o co mi chodzi na  pierwszym przykładzie ;)

Źródło: http://beautyblender.net.pl/
1. BeautyBlender - Bez bicia przyznaję, że ten produkt góruje na mojej "wishliście". Ale właśnie, wishlista jest od tego, żeby pisać też o swoich kosmetycznych zachciankach, które niekoniecznie masz plan realizować. Z ogromną radością przetestowałabym BeautyBlender, ale jakbym otrzymała go za darmo lub wygrała w konkursie. Ewentualnie gdyby był do kupienia za ok. 30zł. Ale wydawanie dobrych kilkudziesięciu złotych na gąbeczkę, która w dodatku ma tylko 3-4 miesiące zdatności do użycia wydaje mi się po prostu wyrzucaniem pieniędzy w błoto...

Źródło: http://beautychic.net/blog/2011/02/mac-brush-cleanser-2/mac-brush-cleanser-2/
2. Specjalne preparaty do prania pędzli - Rozumiem, że w pędzlach gromadzi się wiele bakterii, ale nie sądzę, żeby to były bakterie dużo gorsze od tych, które na codzień osadzają się na naszym ciele czy chociażby szczoteczce do zębów. Regularne mycie pędzli szamponem (ja używam Babydream), bardzo dokładne, wydaje mi się być całkowicie wystarczające do pielęgnacji pędzli i nie widzę sensu w wydawaniu kilkudziesięciu złotych na jakieś myjące cudo. Gdybym była wizażystką to i owszem, bo jednak pędzle dotykałyby wtedy codziennie innych klientek, ale jeśli stosuję pędzli do malowania tylko i wyłącznie mojej twarzy, to uważam szampon za wystarczające rozwiązanie.

Źródło: http://ibeauty.pl/artykuly,1,32,2271,luksusowy-podklad-chanel-perfection-lumi-re
3. Drogie, markowe kosmetyki - W mojej kosmetyczce i na półkach w łazience nie znajdziecie raczej nic, co kosztowało drożej niż 30zł. W pielęgnacji ograniczam się do kosmetyków oscylujących w okolicach 10-15zł, jeśli chodzi o kolorówkę, zależy to od kosmetyku. Najwięcej wydaję zawsze na podkład, często też na tusz do rzęs, ale wydatki te nigdy nie przekraczają 30zł. Przy obecnym rynku kosmetycznym możemy znaleźć w niskim zakresie cenowym naprawdę fenomenalne kosmetyki i nie widzę sensu wydawania fortuny na drogie, markowe produkty. O ile jeszcze mogę zrozumieć podkład czy tusz do rzęs za kilkadziesiąt złotych (ale za 100zł już nie bardzo rozumiem), to już całkowicie nie łapię, jak ktoś może kupować lakiery do paznokci, np. Chanel. Kolory tańszych firm są często podobone (o ile nie identyczne), ale lakiery mają swoją żywotność i łatwo zastygają... Mój najdroższy kosztował 18zł (Astor, po jego zakupie miałam wyrzuty sumienia, że za dużo wydałam :P), ale od dwóch lat nie kupiłam żadnego droższego niż 10zł.

Źródło: http://wizaz.pl/kosmetyki/produkt.php?produkt=37620
4. Zalotka - Tutaj mam podobnie jak z BeautyBlenderem. Uważam, że naprawdę dobry efekt dają jednak droższe zalotki, ale nie wyobrażam sobie wydać jakichś 50zł na to urządzenie. Mam w czeluściach szuflady jakąś starą zalotkę noname, ale nigdy jej nie używam. Po prostu nie odczuwam potrzeby dodatkowego podkręcenia rzęs, choć nie powiem, Brunnete's Heart kiedyś prezentowała efekty zalotki z MACa i poczułam się lekko skuszona... Jak wygram albo dostanę w prezencie, będę się bardzo cieszyć, ale sama nie wydam większej ilości pieniędzy na zalotkę ;).

Źródło: http://merlin.pl/Nail-Tek-Foundation-III-Podkladowa-Odzywka-Do-Paznokci-Twardych-Kruchych-Lub-Suchych_Pri/hb/product/219,707491.html
5. NailTek - Kiedyś poważnie zastanawiałam się nad zakupieniem tego cuda do odżywiania paznokci i myślę, że tyle blogerek nie może się mylić i na pewno jest to świetny produkt. Jednak koniec końców nigdy NailTeka nie kupiłam, i nie żałuję. Jestem jednak od dobrych paru miesięcy wierna diamentowej odżywce Eveline, która sprawiła, że moje paznokcie w końcu przestały się rozdwajać - teraz już nic więcej nie potrzebuję :).

Do zabawy zapraszam:
Em
Bella
Kleopatre
Martynkaczarna
Orlica

18 lutego 2012

BeBeauty - Massage Effect - Nawilżający żel do mycia twarzy

To drugi z używanych przeze mnie żeli do mycia twarzy z biedronkowej serii BeBeauty (produkcją zajmuje się Tołpa). O pierwszym, micelarnym, pisałam tutaj. Jego nawilżający brat z masującymi drobinkami, czyli Massage Effect - nawilżający żel do mycia twarzy, przypadł mi do gustu o wiele bardziej.
Żel dostajemy w poręcznej tubce o pojemności 150ml, wykonanej z miękkiego plastiku, więc nie ma problemu z wyciśnięciem produktu do ostatniej kropli. Tubka jest przeźroczysta, co jest sporym udogodnieniem, bo widzimy dokładnie, ile produktu nam jeszcze zostało. Sam żel ma lekko niebieskawy kolor.
Żel ma w sobie małe niebieskie drobinki, które mają zapewniać "efekt masujący". Podczas mycia twarzy faktycznie możemy je wyczuć. Daleko im jednak do jakiegokolwiek peelingu. Po chwili rozpuszczają się pod wpływem wody. Sam żel dobrze oczyszcza twarz, moim zdaniem zdecydowanie lepiej od żelu micelarnego BeBeauty. Może jest nieco mniej delikatny, czasami lekko ściąga, ale nie jest to dla mnie minus, bo i tak zawsze po myciu twarzy stosuję krem. Co dla mnie najważniejsze, żel zmywa makijaż, nawet dość mocny. Zawsze i tak następnie jeszcze domywam resztki makijażu oliwką, ale znaczną większość makijażu można zmyć przy pomocy samego żelu.
Nie stosowałam trzeciego, peelingującego żelu z BeBeauty, bo wydaje mi się, że może być nieodpowiedni do mojej cery, jednak ten nawilżający żel to jeden z moich ulubionych i obecnie zużywam już krótreś opakowanie z rzędu. Z czystym sumieniem polecam ;)

Co: BeBeauty, Massage Effect - Nawilżający Żel Do Mycia Twarzy
Ile: 150 ml / ok. 5zł
Jak: 7/10

15 lutego 2012

Hit: Rimmel Match Perfection Cream Gel Foundation

Dzisiaj i na moim blogu gości podkład, o którym zrobiło się bardzo głośno w świecie kosmetycznym - znany i przez znaczną większość lubiany Rimmel Match Perfection Cream Gel Foundation. Mój odcień to 100 Ivory. 


Podkład otrzymujemy w dość małym, szklanym i solidnym słoiczku. Jest bardzo estetyczny i dość wygodny w użytkowaniu. Co prawda plastikowa nakładka zabezpieczająca jest nieco niewygodna, ale nic nie szkodzi na przeszkodzie, żeby ją po prostu wyrzucić.


Konsystencja podkładu jest ciekawa, fakycznie jest to coś na pograniczu kremu i żelu. Podczas nakładania daje efekt delikatnego chłodzenia i daje uczucie, jakbyśmy zwilżały twarz wodą. Podkład jednak po kilku sekundach się wchłania, a uczucie znika.
Kolor podkładu w słoiczku może wydawać się nieco za ciemny (mój to najjaśniejszy), ale kosmetyk naprawdę spełnia obietnice producenta. W kilka chwil po nałożeniu podkład idealnie dopasowuje się do koloru cery. Pod tym względem to naprawdę ideał!

Jeśli chodzi o krycie to uważam je za sałabe/średnie. Nie mam problematycznej cery, ale czasami mam problemy z delikatnym rumieniem na policzkach. Podkład go maskuje, ale nie kryje w 100%. Myślę, że jesienią i w zimie będę stosowała nieco cięższe podkłady, ale do Rimmela z radością będę wracać na wiosnę i lato.
Jedyne, co mi nieco w nim przeszkadza to wydajność. Standardowa cena podkładu to ok. 30zł, ja go kupiłam w Rossmannie na promocji za 20zł, jeszcze w listopadzie. Opakowanie ma jednak tylko 18ml (zwykle otrzymujemy 30ml produktu). Więc ogólny bilans jest raczej niekorzystny - podkład po prostu jest stosunkowo drogi. Jednak słoiczek wystarczył mi na ok. 2,5-3 miesiące codziennego stosowania, co uznaję za w miarę niezły wynik.

Co: Rimmel, Match Perfection Cream Gel Foundation, 100 Ivory
Ile: 18 ml / ok. 30zł (na promocji często 20zł)
Jak:  9,5/10 (odejmuję 0,5 za raczej słabe krycie)

13 lutego 2012

Wymianka / sprzedaż

Witajcie!
Ostatnio na wielu blogach ruszyły wymianki, ja również po małym przeglądzie kosmetycznym zdecydowałam się na zorganizowanie takowej. Istnieje możliwość wymiany, ale też odpsrzedania przeze mnie kosmetyków. 
Wszystkie szczegóły znajdziecie 

Serdecznie zapraszam! :)

11 lutego 2012

TAG: Łowczyni

Zasady:
1. Wklej banner na swojego bloga!
2. Napisz, kto Cię oTAGował.
3. Przekaż TAG kolejnym Bloggerkom.
 4.Pokaż na Twoim blogu, co w ostatnim czasie* "złowiłaś" w sklepie (ciuchy lub kosmetyki), post możesz wzbogacić o zdjęcia ! Mile widziane przybliżone ceny towarów :)
*Okres od jednego tygodnia do trzech tygodni :).

Zostałam otagowana przez Acabar, za co bardzo dziękuję :)

Ostatnimi czasy raczej na bieżąco pokazywałam Wam moje sklepowe zdobycze, powtarzać się więc nie będę. Zakupy z ostatnich dwóch/trzech tygodni możecie zobaczyć tutaj i tutaj. Dzisiaj pokażę Wam tylko moje najnowsze nabytki :).
Botki z Parfois, upolowane na przecenie -70%. Czarne, nieco sztybletowe, klasyczne, ale jednak z pazurem. Przecenione z 209zł(!) na 62,90zł, kupione całkowicie nieplanowanie i spontanicznie. Uwielbiam buty na obcasach, ale jedynie na tych stabilnych i nie za wysokich ;) Moimi faworytami są obcasy o kształcie takim, jak na zdjęciu i o wysokości ok. 8cm. Te buty mają chyba ok. 10cm wysokości, ale są naprawdę stabilne i, mam nadzieję, wygodne. Nie chodziłam w nich jeszcze po polu (jestem z Krakowa, u nas się mówi "pole" ;) ), czekają sobie grzecznie na wiosnę, ale nie mogę się doczekać, aż zacznę w nich chasać ;).
PS: Tak mnie zastanawia... Kupiłam je za 60zł, więc to cena jak najbardziej w porządku, jeśli chodzi o buty, ale jednak cena początkowa dała mi do myślenia - 209zł za buty wykonane w Chinach, w dodatku nawet nie skórzane... Może niektórym to nie przeszkadza, ale mnie jednak trochę odstrasza taka cena przy takich butach... Widać, ile musimy dopłacić za samą "metkę". No ale na szczęście są wyprzedaże ;).
Drugie zdobycze to zakupy kosmetyczne. Peeling Isany o zapachu wanilii i białej czekolady kupiłam w Rossmannie, chorowałam na niego dłuższy czas, bo zapach wydawał mi się wręcz nieziemski. To mój pierwszy(!) peeling do ciała (zwykle wystarcza mi gąbka Syrena), ale temu zapachowi nie mogłam się oprzeć :) Kosztował ok. 5,50zł. Druga rzecz to puder sypki z Vipery, odbijający światło. Po pierwszych testach mogę powiedzieć, że jest świetny. Kosztował 26zł.

Poza tym kupiłam też hula-hop, które pokazywałam Wam już w poście o ćwiczeniach. Kosztowało jedyne 10zł, więc to super okazja :). Kupiłam też sobie w końcu spodnie dresowe do domowego relaksu, no ale one nie są zbyt reprezentatywne, więc nie zrobiłam im zdjęcia ;).
Źródło: http://glam-shop.pl
Dwa dni temu "kliknęłam" też wyczekanego GlamBoxa, wzór różowy kwiat - w ramach nagrody po udanej sesji (czekam jeszcze na wyniki jednej pracy zaliczeniowej, ale jak wszystko pójdzie dobrze z planem, skończę ten semestr ze średnią 4,96 :D). Z niecierpliwością wypatruję listonosza, mam nadzieję, że odwiedzi mnie już w poniedziałek (cienie już powyjmowałam z pojedynczych pudełeczek, czekają tylko na przeprowadzkę :) ).

Nikogo nie taguję, bo wiem, że ten tag jest już dość "stary" :). Zapraszam do zabawy wszystkie chętne! (Jakoś notorycznie łamię zasadę "zapraszania" we wszystkich tagach...)

9 lutego 2012

Odchudzanie: ćwiczenia dla początkujących

Mimo mojej dużej niechęci do ćwiczeń, stwierdziłam, że bez pracy nie ma kołaczy i jednak dieta w połączeniu z ćwiczeniami daje o wiele lepsze efekty niż sama dieta.
Wertowałam internet wzdłuż i wszerz, szukając ćwiczeń, które wydadzą mi się raczej mało czasochłonne, możliwe do wykonania z moją (póki co) kiepską kondycją, nie wymagają dużo miejsca i przede wszystkim specjalnego sprzętu. Takim oto sposobem trafiłam na stronę http://cwiczenia.org/, która ma przejrzyste menu i wiele kategorii do wyboru, a większość (wszystkie?) ćwiczenia są możliwe do wykonania w domowym zaciszu i nie zajmują dłużej niż 30 min dziennie. Ćwiczenia opatrzone są opisami, a niekiedy i filmikami, więc dość łatwo załapać, o co chodzi.
Na początku ćwiczyłam co 2 dni po jednej serii z poniższych ćwiczeń. Od przedwczoraj zaczełąm codziennie robić ćwiczenia odchudzające, a co drugi dzień także ćwiczenia na ramiona. Dodatkowo kręcę hula-hop (na razie) kilka minut dziennie, aby powoli się nauczyć. Kiedy już się nauczę, mam zamiar w miarę możliwości kręcić minimum 30min dziennie kilka razy w tygodniu.


Ćwiczenia odchudzające
Wybrałam dla siebie zestaw składający się z 4 różnych ćwiczeń i który nie wymaga żadnego dodatkowego sprzętu. Możecie znaleźć ten zestaw tutaj. Największą trudność sprawiają mi nożyce - na początku robiłam je jak totalna pokraka, byle by tylko utrzymać nogi w powietrzu. W ciągu 2 minut ćwiczeń robiłam też pauzy - po prostu nie dawałam rady wytrzymać. Teraz jest już lepiej, udaje mi się w ciągu 2 minut zrobić tylko jakieś 5 sekund przerwy, a nogi już utrzymuję w coraz lepszej pozycji ;). Nie sądziłam, że zwykłe nożyce są tak intensywnym ćwiczeniem - czuję doskonale jak pracuje mój brzuch i uda (a to moja największa udręka, kiedyś schudłam 10kg, w talii zniknęło mi 8cm, a w udach ledwie 2...) i w ramach mobilizacji wyobrażam sobie, jak tłuszczyk powoli znika z tych miejsc ;). Kolejne ćwiczenia poza nożycami również skupiają się głównie na brzuchu, udach i pośladkach i są nieco łatwiejsze. Myślę, że niedługo może zacznę robić po dwie serie tych ćwiczeń, bo zajmują mi coraz mniej czasu.
Dla większej wygody ćwiczeń kupiłam matę, ponieważ wszystkie z nich wykonujemy albo leżąc, albo klęcząc na czworakach, od czego albo bolał mnie kręgosłup, albo kolana.

Ćwiczenia wyszczuplające ramiona
Moją (drugą po udach) zmorą są ramiona... Większość osób nie zauważa (albo przynajmniej tak twierdzi), że są jakoś wyjątkowo duże, ale ja jednak ich nie lubię. W lecie wstydzę się wychodzić w bluzkach bez rękawów i w końcu chciałabym wyrobić sobie szczupłe, zgrabne ramiona. W związku z tym znalazłam świetny zestaw na te partie ciała, możecie go znaleźć tutaj.
Ćwiczenia wydajawały mi się na początku aż za proste, jednak podczas ich wykonywania czuję, jak moje ramiona się naprężają - dobry znak ;). Poza tym po 10ciu dniach ćwiczeń dodajemy do każdego ćwiczenia 5 powtórzeń (zaczynamy od 10, co 10 dni dodajemy 5, a ćwiczenia mamy wykonywać co dwa dni przez w sumie 60 dni ćwiczeń, więc skończę na 35 powtórzeniach na każde ćwiczenie). Mam nadzieję, że te ćwiczenia okażą się naprawdę skuteczne i latem będę mogła już z dumą paradować w bluzkach bez rękawów lub na ramiączkach :).
Te ćwiczenia również nie wymagają specjalistycznego sprzętu - można ćwiczyć z butelkami wody zamiast hantelków, ja tak robiłam na początku, jednak nie jest to do końca wygodne, a ja planuję ćwiczyć "na poważnie" - zakupiłam więc 2 hantle po 2kg. Mimo większej wagi niż butelki (prawie 0,5kg różnicy) z hantlami ćwiczy się dużo wygodniej i łatwiej.

Hula hop
Naczytałam się o hula-hop i chciałam je wypróbować, jednak w intrernecie nie znalazłam tanich, a fajnych, a nie chciałam wydawać zbyt dużo pieniędzy, bo nie jestem pewna, czy będę na nim ćwiczyć... W piątek z ciekawości zajrzałam do Intersporu w Galerii Krakowskiej i natrafiłam tam na hula-hop z masażerem za niecałe 10zł! Kupiłam je, zachęcona ceną i mam zamiar nauczyć się nim kręcić. Jako dziecko nigdy nie umiałam kręcić hula-hop, a teraz też mi się to totalnie nie udaje... Mam nadzieję, że po usilnych próbach, po jakimś tygodniu w końcu się nauczę, bo póki co robię max 5 obrotów, a następnie przysiad, bo kółko spada... :P Ale nie powiem, takie kręcenio-przysiady też są wyczerpujące fizycznie ;).


I to by było na tyle, jeśli chodzi o moje ćwiczenia. Taka seria odchudzające+ramiona zajmuje mi 20-25min czasu. Ćwiczenia wykonuję rano, tuż po obudzeniu, następnie biorę prysznic i jem śniadanie. Wiem, że pewnie sporo osób uważa, że ćwiczenia należy robić po posiłku, jednak nie jest to na tyle wymagający trening, aby mój organizm nie miał skąd czerpać energii. Wykonywanie ćwiczeń tuż po pobudce jest dla mnie o tyle łatwiejsze, że nie daję sobie chwili na rezygnację czy odłożenie ich w czasie - jeszcze z półzamkniętymi oczami ubieram leginsy i t-shirt i zanim się zorientuję, już leżę na macie gotowa do pierwszego ćwiczenia - a wtedy już nie ma odwrotu ;). Założę się, że gdybym najpierw zjadła śniadanie, to potem przecież musiałabym znaleźć czas na blogi, a następnie już leń calkowicie by mnie ogarnął... Albo stwierdziłabym, że przecież nie wyrobię się na zajęcia i muszę odłożyć ćwiczenia w czasie.

Dla osób, których nie satysfakcjonuje strona cwiczenia.org, polecam bardzo "ejtisowego" pana w legginsach z YouTube'a, który proponuje codzienny 8-minutowy trening na poszczególnie partie ciała ;) Tutaj macie przykładowy filmik z jego ćwiczeniami, ten akurat jest na brzuch, ale są też na ramiona, pośladki, nogi...  Może kiedyś skorzystam z jego instrukcji, na razie jednak wolę powyższe ćwiczenia. Poza tym YouTube jest prawdziwą kopalnią wiedzy i na pewno znajdziecie tam miliony filmików z ćwiczeniami, jeśli szukacie czegoś innego, niż moje propozycje.

PS: Jeśli jesteście zainteresowane sprzętem sportowym oraz szczegółami dotyczącymi moich zakupów (hantli i maty), zajrzyjcie do tego posta :).

8 lutego 2012

TAG: Nie wychodzę z domu bez...


Zostałam otagowana przez The Wonderful Pinkness, za co bardzo dziękuję! :)

Zasady:
1. Podaj 5 produktów kosmetycznych łącznie z nazwą firmy, które stosujesz wychodząc z domu, takie must have na wyjście (można dołączyć zdjęcie).
2. Utwórz osobny post na swoim blogu z kopią obrazka i informacją kto Cię otagował.
3. Przekaż taga i zasady pięciu innym blogerkom.

Mój niezbędnik:
Od razu powiem, że poniższe zdjęcia i opisy zawierają faktycznie takie najbardziej podstawowe produkty, których używam na codzień, wybierając się na uczelnię. Gdy idę na zakupy albo inne mało znaczące wyjście, czasami wychodzę bez makijażu, czasami używam tylko pudru w kamieniu i tuszu do rzęs. Tutaj przedstawiłam jednak najbardziej stałe i podstawowe kosmetyki, których używam niemal codziennie. Podzieliłam je na 2 kategorie: pielęgnacja i makijaż. Inne rzeczy, bez których nie ruszam się z domu (typu portfel, komórka) mam zamiar przedstawić Wam w poście pt. "co jest w mojej torebce", który z pewnością kiedyś pojawi się na moim blogu, bo uwielbiam takie wpisy ;).

Pielęgnacja:

  • Krem do rąk - obecnie używam najlepszego kremu do rąk ever moim zdaniem, czyli kremu Isany z 5% Urea (czyli mocznikiem, recenzja na blogu wkrótce). Nie zawsze nakładam go przed wyjściem, bo nie lubię mieć wykremowanych rąk, kiedy prowadzę samochód, jednak zawsze mam krem w torebce i jeśli nie wysmaruję rąk w domu, robię to na uczelni.
  • Krem pod oczy - ten na zdjęciu, AA Wrażliwa Natura, to mój pierwszy krem pod oczy. Odkąd tylko pierwszy raz go użyłam, nigdy o nim nie zapominam. Miałam tendencję do przesuszania powiek, jednak odkąd mam ten krem, problem zniknął. Jest bardzo lekki i w kilka sekund po aplikacji, mogę nakładać już makijaż oczu. Wiem, że może dziwne jest, że nie stosuję rano kremu na całą twarz, a pod oczy owszem, ale po prostu powieki i skóra pod oczami wymagają wg mnie większego nawilżenia, niż cała moja twarz. Kremy stosuję raczej tylko wieczorem (lub po prysznicu, jeśli biorę go rano).
  • Balsam do ust - obecnie wróciłam do mojego ukochanego Tisane, wcześniej używałam też świetnego Carmexu. Nakładam balsam zawsze przed wyjściem z domu, szczególnie zimą. Najczęściej używam go solo, ale równie dobrze nakładam go pod szminkę czy nawet błyszczyki.
  • Dezodorant - dezodorant to coś, o czym naprawdę nigdy nie zapominam. Te z Ziaji są moimi ulubieńcami (poza Blokerem). 
Makijaż:

  • Tusz do rzęs - dla mnie absolutna podstawa. W makijażu najbardziej lubię podkreślać oczy, a często nawet jeśli rezygnuję z pełnego makijażu, tusz jednak nakładam. Obecnie używam tuszu Wibo, Growing Lashes i jestem z niego bardzo zadowolona. Niska cena, super jakość.
  • Korektor do brwi - moje zeszłoroczne odkrycie - korektor do brwi Delia. Wcześniej używałam kredki do brwi Essence, jednak dawała ona dość intensywny efekt, a brwi i tak były raczej "rozczochrane". Ten korektor delikatnie przyciemnia brwi i idealnie utrwala ich położenie, co przy moich dość niesfornych włoskach jest rozwiązaniem idealnym.
  • Baza pod cienie - odkąd dowiedziałam się o istnieniu takiego produktu jak "baza pod cienie", nie wyobrażam sobie bez niej makijażu. Obecnie wykańczam swoją bazę z Virtuala, w planach mam kupić Hean.
  • Podkład - nie mam bardzo problematycznej cery, jednak nie wyobrażam sobie wykonania makijażu bez użycia podkładu (chyba, że w lecie). Obecnie używam świetnego żelowego podkładu Rimmel Match Perfection. 
  • Puder sypki - dawniej używałam tylko pudrów w kamieniu, obecnie taki w kamieniu noszę w torebce, a przy robieniu makijażu używam pudrów sypkich. Niedawno kupiłam puder odbijający światło Vipery, na razie go jeszcze testuję, ale póki co jestem bardzo zadowolona.
  • Róż - odkąd kupiłam róż w kremie z limitowanej edycji Essence - Ballerina Backstage - zakochałam się w nim. Kolor jest prawie idealny, a forma musu odpowiada mi o wiele bardziej, niż róże w kamieniu. 
  • Cienie - niemal codziennie używam cieni do powiek. Ostatnio całkowitym numerem jeden są u mnie paletki Sleek (o Original pisałam tutaj, recenzja Oh So Special ukaże się wkrótce :)).
  • Błyszczyk - długo używałam jedynie balsamów do ust, jednak od jakiegoś roku wróciłam do błyszczyków i szminek. Ten na zdjęciu to obecnie mój ulubiony - Vipera, Sweet & Wet nr 7.
  • Na zdjęciu nie znalazł się korektor i eyeliner - nie używam tych kosmetyków zawsze, dlatego ich nie dałam na zdjęciu, jednak bardzo często po nie sięgam. Ulubione eyelinery to żelowe Essence, a korektor, jakiego obecnie używam to Vipera Correcteur 4U.
To by było na wszystko :). Nikogo nie taguję, bo wiem, że wiele z Was już wzięło udział w zabawie, jednak wszystkie chętne mogą czuć się zaproszone! :)

6 lutego 2012

BeBeauty - Micelarny żel do mycia i demakijażu twarzy

Od długiego czasu zrezygnowałam z demakijażu w wydaniu "płyn+waciki" na rzecz mycia twarzy żelem i wodą (lub oliwką i żelem). Swego czasu czytałam dużo superlatyw na temat micelarnego żelu do mycia twarzy BeBeauty, produkowanego przez Tołpę dla dobrze wszystkim znanej Biedronki ;). Postanowiłam go przetestować.

Żel dostajemy w poręcznej tubce, wykonanej z dość miękkiego plastiku. Wydobycie produktu z opakowania odbywa się bez większych kłopotów i łatwo zużyć żel do samego końca. Opakowanie uważam za całkiem estetyczne.
Żel ma przeźroczysty kolor (o ile przeźroczystość można nazwać kolorem...), jest dość gęsty i nie zawiera żadnych drobinek. Zapach jest bardzo delikatny i przyjemny, ale nie umiem go ściślej opisać.


Działanie żelu jest całkiem niezłe - nawilża i oczyszcza twarz. Jest to jeden z niewielu produktów, który nie ściąga mojej skóry. Przeznaczony jest do skóry suchej i alergicznej i wydaje mi się, że faktycznie nie powinien takowej podrażniać (ja może alergicznej skóry nie mam, ale wrażliwą owszem). Jednak dla mnie istnieje jeden duży minus tego produktu - makijażu właściwie nie rusza! Więc jeśli chodzi o demakijaż, nie spełnia swojego zadania wcale. Używam tego żelu do porannego mycia twarzy i tutaj spisuje się świetnie. Mieszam go również z peelingiem wulkanicznym z ZróbSobieKrem.pl.

Polecam go dziewczynom, które poszukują delikatnie oczyszczającego i odświeżającego żelu do twarzy, ale osoby szukające produktu do demakijażu bardzo się zawiodą.


Co: BeBeauty, Micelarny żel do mycia i demakijażu twarzy
Ile: 150 ml / ok. 5 zł
Jak: 5/10 (skoro na opakowaniu pisze, że "do demakijażu", to jednak makijaż zmywać powinien, a tego nie robi...).