Myślę, że wiele z Was zna to zjawisko - zobaczymy coś na blogu innej dziewczyny i od razu musimy to mieć... Nie mówiąc o produktach na temat których pojawia się ogromna fala pochlebnych wpisów i pisze o tym niemal każda. Wpadamy w pułapkę, myślimy - "skoro to jest tak genialne, ja też muszę to mieć!". Gdy myślę o tego typu produktach, na myśl od razu nasuwają mi się dwa z nich - magiczna gąbeczka Beauty Blender i... magiczna szczotka Tangle Teezer. I właśnie nadeszła pora, abym dorzuciła swoje trzy grosze na temat tej drugiej.
Szczotkę kupiłam w ramach swojej czerwcowej zakupowej rozpusty za 46zł (z wysyłką) na Allegro. Uległam, mimo iż gdy pierwszy raz usłyszałam o Tangle Teezer, pomyślałam, że za przeproszeniem trzeba na łeb upaść, żeby wydać na szczotkę do włosów 50zł. No i proszę, po kilku miesiącach dzielnego opierania się pokusie, podczas sesjowego kryzysu (nic tak nie koi zbolałej duszy studentki jak zakupy!), szczotka mi się "kliknęła". Zamówilam oczywiście kolor fioletowy (mój ulubiony ;)) z dodatkiem brokatu, który na szczęście z kiczem ma niewiele wspólnego.
Sama szczotka jest dość nietypowa i mnie osobiście na myśl nasuwa szczotkę do czyszczenia koni :D. Jest lekka, wykonana w całości z plastiku. Nie jest to jednak zwykły, byle jaki plastik - zęby są dość giętkie i na pewno nie drapią, mają też bardzo gładką powierzchnię. Z pewnością potrzeba trochę czasu, żeby przyzwyczaić się do takiej formy szczotki, ale po kilku użyciach zaczyna naprawdę wygodnie leżeć w dłoni. Mnie samej najwygodniej trzyma się ją "do góry nogami" ;).
Po tym, jak pierwszy raz przeczesałam na szybko moje proste, długie do ramion, raczej cienkie włosy, które nie są zbyt problematyczne pod kątem plątania się, poleciałam testować szczotkę na swoim Lubym - ma on włosy długie, gęste, falowane i po prostu uwielbiające się kołtunić. Nienawidzi się czesać, mnie też zawsze szlag trafiał, kiedy musiałam to robić - jego włosy plączą się w supełki, łamią, ciągną, wyrywają... A z użyciem Tangle Teezera? Zamiast kilku przekleństw i jęknięć, Luby nawet się nie obejrzał, kiedy rozczesałam mu włosy. Poszło gładko, jak nigdy. I to nie starą metodą - od dołu powoli do góry, tylko leciałam po całości - od przedziałka, po końce. To naprawdę zrobiło na mnie wrażenie i stwierdziłam, że ta szczotka to jednak cudotwórca. Luby tylko teraz jojczy, że zamiast czesać go 5min robię to w 30 sekund - koniec końców lubi, jak bawię się jego włosami ;).
Ja sama nie widzę piorunującej różnicy w czesaniu. Na początku byłam nawet zawiedziona, bo wydawało mi się, że szczotka nie rozczesuje głębiej schowanej warstwy włosów. Trzeba jednak tylko ciut mocniej przycisnąć, i problem znika - TT roczesuje wszystkie włosy, a przy okazji miło masuje głowę, nie ma mowy o drapaniu. Jej ogromnym plusem z pewnością jest to, że szczotka nie łamie i nie uszkadza włosów w jakikolwiek sposób. Czego od szczotki chcieć więcej? Koniec końców bardzo ją polubiłam i nie żałuję wydanych pieniędzy. Co jest jeszcze dla mnie ważne, szczotka bezproblemowo radzi sobie zarówno z mokrymi, jak i suchymi włosami.
W zwykłych szczotkach problem dla mnie stanowiło także ich czyszczenie. Nigdy nie dały się doprać do końca i po pewnym czasie wyglądały ohydnie. Z TT bardzo łatwo wyciągnąć włosy po każdym czesaniu, a myję go 1-2 razy w tygodniu pod strumieniem bieżącej wody z użyciem mydła do rąk w płynie. TT super spisuje się także przy rozprowadzaniu odżywki na mokrych włosach. Po 2 miesiącach używania niektóre z zębów nieco się odkształciły, ale w niewielkim stopniu i nie wpływa to w żaden sposób na komfort i skuteczność używania. Ach, no i trzeba pamiętać, żeby nie kłaść szczotki na zębach!
Podsumowując, TT może nie powalił mnie na kolana, ale jestem z niego naprawdę bardzo zadowolona. Myślę, że 50zł za szczotkę, która, jak dobrze pójdzie, posłuży mi minimum 1,5-2 lata, to nie dużo. Znikają wszystkie "plączące" problemy, włosy nie łamią się, nie ciągną, na pewno są zdrowsze. TT z pewnością nie krzywdzi włosów tak, jak pozostałe szczotki czy grzebienie i myślę, że przypadnie do gustu każdej długowłosej, nie mówiąc już o tych, które naprawdę mają problemy z kołtunami.