28 czerwca 2012

Podsumowanie akcji "Przeżyć za 50zł - czerwiec", czyli moje epic fail/ściana wstydu ;)

Zbliża się koniec miesiąca, ja już raczej nic więcej nie kupię, więc przyszedł czas na podsumowanie akcji "Przeżyć za 50zł". Przyznaję się bez bicia - chyba zostałam "zwyciężczynią" akcji, tyle, że tą  "negatywną" - nie wiem, czy którakolwiek z Was poczyniła tak ogromne zakupy w tym miesiącu, jak ja :P. Na sam początek, zanim zaczniecie czytać część dalszą, proszę o usprawiedliwienie mnie za straszną niesubordynację ;) Na swoją obronę mam następujące argumenty:

Usprawiedliwienie nr 1: Wiele osób pomyśli, że skoro nakupowalam aż tyle, to po co w ogóle się zgłaszałam... Kiedy zgłaszałam się do akcji, organizowanej po raz drugi przez powszechnie znaną i lubianą Olę z bloga Belleoleum, nie miałam pojęcia, że w czerwcu zakupię aż tyle rzeczy. Myślałam, że to będzie "zwykły" miesiąc pod tym kątem, a wyszło zupełnie na odwrót - takie zakupy robię naprawdę rzadko. Ale nie są to tylko kosmetyki, ale też akcesoria kosmetyczne, które mam nadzieję, posłużą mi nawet latami.

Ile w sumie wydałam? Informację zostawiam jako smaczek na sam koniec ;). Mój portfel płacze i chyba mu ta trauma nie minie. Ja sama też się trochę przeraziłam po tych wszystkich obliczeniach... Ale, ale! Teraz pora na usprawiedliwienie nr 2, 3, 4, 5 i 6.

2. Wiele produktów to kosmetyki do pielęgnacji lub artykuły higieniczne, które po prostu były mi potrzebne na już teraz zaraz - w tym miesiącu dobiłam wielu denek.

3. W tym miesiącu Super-Pharm i Rossmann poszalały z akcjami promocyjnymi, więc kilka produktów kupiłam "na zapas". Np. tusz Max Factor 2000 calorie w SP przy zakupach powyżej 30zł kosztował jedyne 10zł! Innym przykładem jest promocja w sklepie Annabelle Minerals, gdzie pokrywając jedynie koszty wysyłki (8,50zł) można było zamówić 3 próbki, co też poczyniłam, żeby sprawdzić, czy minerały to coś dla mnie.

4. Kilka rzeczy kupiłam też z myślą o wakacjach, mając na uwadze, że do niektórych sklepów w wakacje nie będę miała raczej dostępu (np. drogeria obok mojej uczelni), więc tutaj znów poczyniłam "zapasy".

5. W tym miesiącu postanowiłam zakupić też 3 dość drogie rzeczy, nad którymi zastanawiałam się dłuższy okres czasu. A mianowicie w moje zakupy wliczyłam także: zestaw do woskowania na ciepło (podgrzewacz + 4 woski + paski i produkty przydatne przy woskowaniu czyli oliwka i talk, a także wspomagacze w wcale przeciw wrastającym włoskom), Tangle Teezer i pędzelek Maestro nr 497 (ponoć to tańszy zamiennik słynnego MACa 217, no i może nie był tak drogi jak pozostałe, ale nie był też taniutki).

6. Czerwiec to sesja! A same wiecie najlepiej, że zakupy najlepiej poprawiają humor... Tak więc przyznaję bez bicia, że ze trzy razy zakupy były umotywowane poprawą nastroju za napisany egzamin. W ramach takiej rekompensaty kupiłam sobie m.in. róż Miss Sporty, krem tonujący Alterry czy peeling do ciała Joanny. Jednak w tym wszystkim chciałam zachować rozsądek i są to produkty, których naprawdę będę używać.

Mam nadzieję, że moje argumenty nieco usprawiedliwiają te haniebne wydatki... W przyszłym miesiącu, jeśli akcja się odbędzie, z pewnością do niej dołączę i wtedy obiecuję zmieścić się w 50zł! Słowo blogerki ;)

A teraz popatrzcie sobie chwilę na moją "ścianę wstydu" i szczegóły rachunków... Od razu mówię, że nie wszystko załapało się na zdjęcia ;)

Paragony - to tak na dzień dobry ;) Niektóre produkty i kwoty zamazałam, bo nie zawsze kupowałam rzeczy tylko dla siebie. Nie wszystkie paragony udało mi się zachować.

Woskowe sprawy:
  • Podgrzewacz, paski i 4 woski (z kosztami wysyłki) - 74,90zł. 
  • Oliwkę Babydream - 6,49zł (podrożało cholerstwo...)
  • Talk Babydream - 4,99zł.
  • Do tego kupiłam też krem Pilarix (uff, na szczęście na promocji -50%!), który ponoć jest niezawodnym środkiem przeciw wrastaniu włosków. Za niego zapłaciłam ok. 10,50zł.
  • W sumie: 96,88zł. Ale to "inwestycja" na dłuższy okres czasu, mam nadzieję ;).

Kolorówkowo.
  • Tusz Max Factor 2000 calorie - kupiony na super-promocji w Super-Pharmie - 9,99zł. 
  • Krem Alterra tonujący - 7,99zł (promocja), z myślą o lekkim makijażu na lato.
  • Kobo podkład kryjący - kupiłam go z myślą o weselu, na które idę w sierpniu (a na drugie w październiku), ale jest jednak ciut za ciężki i przede wszystkim za jasny na chwilę obecną - jestem dość mocno opalona. Będzie dobry na jesień i zimę moim zdaniem no i nadaje się jako korektor. To jedyny zakup, którego troszkę żałuję. Cena: 17,99zł. 
  • Cień Kobo w odcieniu 102 Almond - jasnobeżowy mat, bo taki zawsze się przyda, a uwielbiam  cienie Kobo. 13,99zł. 
  • Korektor Celii - bo mój obecny mi się skończył - 8,32zł.
  • Róż Miss Sporty (kiedyś miałam starą wersję w odcieniu Fliriaous i to był mój najlepszy róż ever, ten ma taką samą nazwę, ale zmienili nieco formułę, mam nadzieję, że będzie tak samo dobry i piękny) - 10,99zł. 
  • Błyszczyk Eveline - załapał się na zdjęcie, ale to gratis do serum do biustu!
  • Sztuczne rzęsy Essence - z myślą o nadchodzących weselach - 10,99zł.
  • Próbki z Annabelle Minerals - 8,50zł.
  • Na zdjęcie nie załapał się korektor do brwi z Delii - leży zamknięty w szafce i czeka na otwarcie, kupiłam go też jako "zapas" - 10,30zł.
  • W sumie... 99,06zł, tutaj się troszkę "przeraziłam" ;)

Pielęgnacja cz. I:
  • Peeling Fruit Fantasy Joanna - brazylijska mandarynka - na poprawę humoru po kolokwium, no i jako środek walki przeciw wrastaniu włosków - wcześniej w ogóle nie używałam peelingów do ciała i żadnego nie miałam (poza Isanowym limitowanym). 8,83zł.
  • Dezodorant Dove - konieczność ;) - 8,99zł (promocja).
  • Oliwkowy żel do mycia twarzy, Ziaja - kupiłam go, żeby zostawić go w domu Lubego na wakacje - obecny, który u niego miałam ponad rok, właśnie mi się skończył. 6,99zł. 
  • Peeling antycellulitowy Joanna, seria Naturia - bo ma małą buteleczkę, kupiony także z myślą o tym, żeby został u Lubego na wakacje, bo spędzę u niego pewnie połowę tego wolnego czasu ;). 4,12zł.
  • W sumie: 28,93zł.

Pielęgnacja cz. II:
  • Serum do biustu Eveline, kupione w ramach robienia zapasów, bo moje obecne opakowanie jest już naprawdę na wyczerpaniu - za tydzień pewnie już się skończy. Gratis był błyszczyk, ale dość kiczowaty ;). Paragonu brak, ale kosztowało ok. 11zł.
  • Soraya, balsam do ciała wyszczuplająco-antycellulitowy - ja też dałam się skusić fikuśnym opakowaniem ;). Poza tym skończyło mi się i masło co ciała, i żel antycellulitowy, więc... 13,29zł.
  • Na zdjęcie nie załapał się szampon Alterra, również musiałam go kupić, bo poprzednik - Babydream - dobił dna ;). 9,49zł.
  • Odżywka Eveline 8w1 - do tej pory stosowałam diamentową, teraz wypróbuję tą. Kupiona też na zapas, jeszcze nieotwarta, bo funduję teraz moim paznokciom kurację, a diamentowa mi się już kończy. 10,99zł.
  • W sumie: 44,77zł.

Last but not least, czyli dwa "must-have'y" i inwestycje na dłuższy okres czasu (oby jak najdłuższy!):
  • Tangle Teezer - w samym środku sesji dopadł mnie kryzys i oczywiście zaczęłam buszować po Allegro... Od dawna myślałam nad jego zakupem, a skoro ostatnio dopadła mnie włosomania, kliknęłam. Cena nie taka straszna, jak czasami bywa - z wysyłką zapłaciłam za niego 46zł.
  • Pędzelek Maestro nr 497 - na hitowy pędzelek MAC 217 mnie nie stać, ale Katosu w swoim filmiku powiedziała, że to dość dobry zamiennik, więc go kupiłam. Testowałam do tej pory raz i może nie jest tak miękki, jak się spodziewałam, ale rozciera fenomenalnie! Z wysyłką - 31,50zł.
  • W sumie: 77,50zł.
To by było wszystko, mam nadzieję, że o niczym nie zapomniałam. W sumie wyszło:

347,14zł


Idę się schować i rozpłakać.

PS: Mam szczerą nadzieję, że moja Mama nie przeczyta tego posta, bo mnie wydziedziczy :D (A jeśli jednak to czyta, to przesyłam jej przepraszające całusy ;) :*)

25 czerwca 2012

Pigmenty Kobo - Cornflower i Lavender - szukają nowego domu!

Dziś będzie krótka piłka.

Postanowiłam się w końcu zmotywować i szybko obfocić pigmenty Kobo, które kupiłam w lutym tego roku. Nie używam ich w ogóle, a ich termin ważności mija w październiku, więc stwierdziłam, że może posłużą się komuś, kto chciałby poszaleć z wakacyjnymi makijażami albo po prostu sprawić sobie małe co nieco na początek wakacji/urlopu ;)

Obydwu pigmentów użyłam po jednym razie, więc zużycie jest niemal żadne. W międzyczasie zmieniły mi się nieco gusta makijażowe i po prostu nie maluję się już w takich kolorach ;).

Do sprzedania mam pigmenty w odcieniu 408 Cornflower i 406 Lavender. Zależy mi na jak najszybszej sprzedaży (ewentualnie wymiance), więc mam nadzieję, że pigmenty szybko znajdą nowy domek :). Są mega napigmentowane, kolory są naprawdę soczyste!

Sprzedaję je w komplecie za 15zł z wysyłką. Wychodzi po 7,50zł za pigment, a ich regularna cena to 20zł/szt, więc naprawdę warto! Kto pierwszy, ten lepszy! (Warto pisać, bo jeśli nie będzie dużo chętnych, mogę nieco zejść z ceny ;)).

Czekam na Wasze maile i/lub komentarze :) Przypominam mój adres: carpediem91@o2.pl 


PS: Sprzedane! Szczęśliwą nową posiadaczką została Przeszkoda :).

21 czerwca 2012

Pierwszy cel osiągnięty - półmetek! 10kg za mną, 10kg przede mną :)

W lutym pisałam Wam o moich planach odnośnie odchudzania. Wtedy za pierwotny cel zakładałam schudnąć minimum 10kg do wakacji. I dziś nadszedł ten wyczekiwany post, kiedy mogę Wam z dumą napisać, że postanowienia dotrzymałam!

O tym, jak się odchudzam, pisałam już wcześniej na blogu - odsyłam do zakładki "Odchudzanie". Jak widać, po prostu zdrowe i rozsądne jedzenie + ćwiczenia przynoszą efekty :) Półmetek za mną, bo w trakcie diety doszłam do wniosku, że jednak jak już walczyć, to na całego i nie zadowalać się półśrodkami. Tak więc dieta potrwa jeszcze jakoś do października, aż zrzucę kolejne 10kg (chyba że wcześniej uzyskam satysfakcjonujący mnie wygląd :)).

Trochę statystyki:
Skoro już schudłam tyle, ile przed Wami deklarowałam - postanowiłam, że mogę przyznać Wam się do swojej wagi i nawet odważę się opublikować zdjęcia przed/po, choć trochę się boję ;) Zaczynałam z wagą 77,3kg, przy wzroście 164cm. Wczoraj waga pokazała 66,9kg :) Takich cyferek na wadze nie widziałam jeszcze nigdy!

Odchudzam się od 13 stycznia, czyli 23 tygodnie -> 162 dni. Przez ten czas ćwiczyłam prawie codziennie (przez 121 dni), a moją guru w tej kwestii niezmiennie pozostaje Jillian Michaels (za mną 30 Day Shred - odsyłam do posta o efektach, jestem w trakcie dwukrotnie przedłużonego Ripped in 30, pod koniec lipca planuję zacząć 6-week 6-pack, a później kolejne i kolejne zestawy... ;) ).

Schudłam 10,4kg, co sprawiło, że w końcu, po latach, a właściwie całym życiu borykania się z nadwagą moje BMI osiągnęło stan normy (164cm)! :) Do wymarzonego celu (57kg) pozostało mi 9,9kg, ale być może poczuję się usatysfakcjonowana już wcześniej i w ten sposób zakończę dietę szybciej.

Moje średnie tempo chudnięcia to prawie 0,5kg tygodniowo. Czasami spada mi mniej, czasami więcej, u mnie właściwie przez cały maj trwał zastój, ale na szczęście teraz waga ruszyła znów i przez ostatnie 2 tygodnie chudłam 0,6kg/tydz.

Moje wymiary zmieniły się następująco (miewam małe problemy z dokładnym mierzeniem się, no ale jednak mimo możliwych małych wahań pomiarów, są one wiarygodne):
Biceps: -2,5 cm
Piersi: -10 cm
Talia: -10 cm
Brzuch: -11,5 cm
Biodra: -9 cm
Udo: -6 cm
Łydka: -2,5 cm
W sumie: 51,5cm!

Co jest najfajniejsze w tym wszystkim? To, że jeszcze nigdy nie ważyłam tyle, ile ważę obecnie! Teraz z każdym zrzuconym kilogramem będę poznawała w lustrze nową siebie, jakiej ja, moja rodzina, znajomi, nigdy, ale to nigdy nie widzieli :) Już teraz miewam momenty w stylu "wow, to ja tutaj mam kostkę/mięsień?"... Wiem, że dla niektórych z Was coś takiego może się wydawać nierealne i nieco śmieszne, no ale tak to jest, jak przez lata obrastało się w tłuszczyk ;) Powiem Wam jedno - nie mogę się doczekać efektu końcowego!

I na koniec moje zdjęcia... Proszę o wyrozumiałość, to mój "debiut" w tak szerokim gronie ;) Zdjęcia "sprzed' są z zeszłorocznych wakacji, zdjęcia "po" z zeszłego tygodnia.



16 czerwca 2012

Mój (dotychczasowy) hit: farba do włosów Schwarzkopf Perfect Mousse - 668 Orzech laskowy

Uff, mimo sesji, udało mi się napisać dla Was posta :) (Każda wymówka jest dobra, żeby tylko się nie uczyć :P A przede mną jeszcze 4 egzaminy (w tym jeden ustny + pisemny) i 1 zaliczenie... Ech! Wakację zacznę dopiero 28 czerwca...) A post nie byl jaki, bo recenzja, a w tej kwestii niestety mój blog jest ostatnio dość ubogi...

Jestem naturalną ciemną blondynką z zapędami ku szatynce. Od zawsze chciałam mieć brązowe włosy, tak więc mając już 15/16 lat zaczęłam je farbować. Dla niektórych może to wcześnie, dla mnie to było dość... oczywiste ;) Tak więc farbuję włosy już 5-6 lat. Przetestowałam sporo farb, ale ostatnio byłam dość długo wierna jednej - Schwarzkopf Perfect Mousse w odcieniu 668 Orzech laskowy. Mnie samej kolor się podoba, ale bez jakichś szczególnych fajerwerków. Za to wiele razy słyszałam komplementy od innych w tej kwestii, plus zachwyt mojej fryzjerki, która kategorycznie zabroniła używać mi innych odcieni ;).


Ja w tej farbie najbardziej polubiłam komfort użycia. Włosy farbuję w domu i w przypadku "tradycyjnych" farb zawsze pomagała mi w tym mama lub siostra. Dzięki formule farby, jaką jest pianka, jestem w stanie z łatwością zaaplikować farbę sama. Często proszę mamę o sprawdzenie i ewentualne poprawki, ale zwykle nie jest to konieczne. Przygotowanie mieszanki jest równie proste. Po prostu przelewamy zawartość jednej buteleczki do drugiej, zakręcamy pompką, 3 razy obracamy (nie potrząsamy!) i wyciskamy farbę na rękę lub od razu na włosy. Co mi się podoba jeszcze bardziej - farba nie powoduje u mnie szczypania ani swędzenia! Nigdy nie miałam jakiś dokuczliwych uczuleń itp., ale jednak prawie każda farba powodowała u mnie swędzenie skóry głowy (tylko podczas trzymania specyfiku na głowie). A przy tej farbie - nic! Poza tym nie ma mowy o spływaniu farby z włosów. Tak więc pod kątem aplikacji i łatwości użycia ta farba zyskuje 10/10 punktów.


Sam kolororzech laskowy - jest bardzo ciekawy i niestety zdjęcia nie oddają jego  uroku w całości. W sumie efekt w rzeczywistości bardzo przypomina efekt z próbnika wydrukowanego na pudełku. Jest to moim zdaniem ciepły odcień średniego brązu. Kojarzy mi się nieco z karmelem. Ja sama wolę raczej chłodne tonacje, ale komplementy, jakie dostaję, chyba świadczą o tym, że ten kolor mi pasuje ;) Niestety zdjęcia nie oddają w pełni tego efektu, bardzo ciężko jest go uchwycić, bo odcień jest naprawdę ładny i dość rzadko spotykany.



Niestety, muszę teraz napisać o dwóch minusach... Pierwszy to cena. Pewnie dla większości z Was cena ok. 20zł za farbę to nie jest dużo, dla mnie teraz w sumie też już nie. Jednak dawniej długo farbowałam włosy b. dobrymi farbami Joanny, które kosztowały ok. 6zł. Farbę Perfect Mousse kupuję zawsze na promocji w Rossmannie. Promocja na tą farbę jest średnio co drugą, trzecią gazetkę. Cena regularna to ok. 22-23zł, na promocji ok. 17zł, więc oszczędzamy jakieś 5zł. I ostatnia sprawa... trwałość. Nie wiem od czego to zależy, bo włosy od zawsze myję codziennie, ale wydaje mi się, że na początku (pierwsze 3 farbowania tą farbą, teraz będę farbowąć jakoś 6-ty raz...) farba utrzymywała się u mnie dość długo i musiałam farbować dopiero, gdy pojawiały się odrosty. Teraz rzadko zauważam odrost, bo farba po prostu stopniowo się wypłukuje... Sama nie wiem, co jest lepsze, ale nie lubię tego, że już po ok. 3 tygodniach kolor jest właściwie całkiem wypłowiały... I nie jest to kwestia odcienia, bowiem farbowałam raz na inny odcień brązu z tej serii i spotkało mnie to samo. Ten fakt sprawił, że chyba zacznę poszukiwać kolejnego ideału w kategorii farb. Może możecie mi coś polecić?

Kolory nieco wyszły nieco przekłamane - kolor początkowy u mnie jest nieco ciemniejszy, z kolei wydaje mi się, że zdjęcie "po" jest zbyt czerwone... Ten kolor z pewnością nie lubi aparatu ;) I przy okazji - po lewej możecie zobaczyć, jak ten kolor wygląda po jakimś miesiącu (z hakiem) noszenia...
Podsumowując - aplikacja i użytkowanie tej farby zasługuje na najwyższą z możliwych ocen, podobnie odcień. Jednak trwałość pozostawia wiele do życzenia i bardziej przypomina szampony "do 24 myć" niż trwałe farby... Niestety :(

PS: Czytałam kiedyś na blogu Anweny o "kubeczkowej" metodzie mycia włosów. Polecana jest zwykle do mało pieniących się szamponów, np. Babydream. Mieszamy szampon z wodą, a dopiero potem aplikujemy na włosy, dzięki czemu oszczędzamy szampon, który też lepiej się pieni. Zamiennikiem dla tej metody jest robienie takiego roztworu właśnie w buteleczkach z "piankowym" atomizerem. Po umyciu pojemnika na farbę stosowałam tą buteleczkę właśnie jako "spieniacz" do szamponu wymieszanego z wodą i efekt był naprawdę super! Polecam :)

5 czerwca 2012

Depilacyjne rozważania czyli jaką metodę depilacji wybrać? + ankieta

Dzisiaj nie mam dla Was recenzji, taga, ani niczego z tych rzeczy. Chciałabym poznać Wasze opinie odnośnie depilacji! :)
Ja depiluję pachy, nogi i bikini. Od niemal zawsze moim zestawem jest maszynka jednorazowa + pianka do golenia/żel pod prysznic. Kiedyś przetestowałam kremy do depilacji, ale w ogóle się u mnie nie sprawdziły. Zimą depiluję się raz w tygodniu, latem - 2-3 razy w tygodniu (choć jak jest brzydka pogoda, to nogi depiluję raz w tygodniu, a jak ładna, to śmigam co 2 dni ;) ). Jak widzicie, taka częstotliwość może być nieco uproczywa... W dodatku mam jakąś chorą tendencję do zacinania się, szczególnie na kolanach. Stąd też mój pomysł, żeby zmienić sposób depilacji...

Źródło: http://www.akademiapiekna.com.pl/index.php?id=5
Najpierw myślałam o fotodepilacji IPL, jednak po przetrząśnięciu całego internetu w poszukiwaniu informacji, doszłam do wniosku, że ten zabieg się nie opłaca. U wielu dziewczyn włosy b. szybko odrosły, u innych konieczne było nawet 14 serii, a efekt i tak nie był bardzo długotrwały... Więc zrezygnowałam.

Później był pomysł depilacji laserowej, ale on też szybko legł w gruzach. Mimo odłożonych oszczędności, żal byłoby mi je wydać w całości na zabieg depilacji. Poza tym słyszałam, że jest on bolesny, czasochłonny i no i jednak za drogi.

Źródło: http://www.looktv.pl/rekord-182.html
Kolejną rzeczą, jaką wzięłam pod uwagę, był depilator. Spotkałam się z wieloma pozytywnymi opiniami, ale mnóstwo dziewczyn pisało o dużym bólu i wrastających włoskach. Poza tym kolejnym minusem jest długość trwania depilacji - niektóre mówiły, że depilcja nóg zajmuje im 60-90min, a skóra i tak nie jest maksymalnie gładka. Poza tym depilator wydaje mi się dość drastyczny, a ja mam ostatnio skłonności do alergii no i jakoś nie jestem przekonana... Golarka elektryczna też odpada - kiedyś kupiłam jedną, super-hiper wypaśną Philipsa i sprzedałam ją czym prędzej. Była okropna, zacinała, depilacja trwała godziny, a efekt był żaden...

W końcu do głowy przyszło mi jeszcze jedno rozwiązanie - domowa depilacja woskiem na ciepło. Wiem, że ta metoda też bywa czasochłonna, boli i też mogą wystąpić po niej podrażnienia, ale jakoś ten sposób przemawia do mnie najbardziej i prawie zdecydowałam się na zakup. Na Allegro zestaw wosków, pasków i podgrzewacza to ok. 80-100zł (interesują mnie woski w rolce, później już każdy wkład to kwestia ok. 6-7zł). Poza tym depilowałam już wąsik woskiem w plastrach, więc trochę wiem, jaki to poziom bólu i wiem, że mogłbym to spokojnie przecierpieć na innych partiach ciała ;) O depilacji woskiem naczytałam się też najwięcej pozytywów - gdy dojdzie się do wprawy depilacja trwa nawet dość krótko, włosy odrastają coraz wolniej i coraz słabsze, a efekt utrzymuje się 2-3 tygodnie. Wiadomo, że też może pojawić się problem wrastających włosków, no ale może akurat mnie uda się tego uniknąć ;) Poza tym, jeśli ta metoda mi nie podpasuje, podgrzewacz chyba dość łatwo można odsprzedać - w końcu nie jest to "intymny" sprzęt jak depilator czy golarka.

Źródło: http://pl.hairdresser-models.eu/galeria/kosmetyki/depilacja-woskiem-ciepłym_zoom.html
Teraz zwracam się z pytaniem do Was. Jaką metodę depilacji Wy najbardziej polecacie? I jakie jest Wasze zdanie odnośnie depilacji woskiem na ciepło? Warto zainwestować? Jakie woski, podgrzewacze polecacie? Ja na razie jestem najbardziej skłonna kupić zestaw Sonobella, może któraś z Was go ma i jest mi w stanie coś polecić? Będę wdzięczna za wszystkie uwagi i sugestie! :)  Zachęcam też do głosowania w ankiecie.

Dopisek: Zdecydowałam się w końcu na zestaw do woskowania, ale bardzo dziękuję Wam za wszystkie rady! Nadal chętnie poczytam Wasze opinie dot. depilacji :) Woskowanie w ankiecie w momencie, gdy kupowałam zestaw, było na równi z depilatorem i obydwie te metody stały zaraz za tradycyjną maszynką i pianką. Uważam jednak, że jeśli kupować depilator, to naprawdę dobry, a te oscylują w kwotach ok.300zł, na co mnie w tej chwili nie stać. Dlatego zdecydowałam się na wosk i za zestaw podgrzewacz + 4 woski + paski zapłaciłam 75zł (razem z wysyłką) :)