Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paznokcie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą paznokcie. Pokaż wszystkie posty

2 lutego 2014

Kosmetyczni ulubieńcy i odkrycia 2013 roku

Z "małym" poślizgiem czasowym, ale są - moje ulubione kosmetyki roku 2013. Wybrałam po 1-2 ulubieńców z każdej kategorii, choć z niektórymi miałam problem. Zastanawiałam się nad umieszczeniem tutaj też ulubionych pędzli, ale stwierdziłam, że lepiej będzie mi po prostu napisać cały osobny post na ich temat :). Co ciekawe, o ile dobrze pamiętam, każdego z tych produktów użyłam po raz pierwszy właśnie w roku 2013.

27 września 2013

Top coat Seche Vite + Seche Vite Restore - mój must-have w kwestii manicure!

Na moim blogu zdecydowanie brakuje kolorówki, muszę zacząć to nadrabiać, bo właśnie takie posty lubię najbardziej! ;) Tymczasem post o moim prawie-kolorówkowym ulubieńcu, produkcie iście kultowym, a mianowicie - Seche Vite, czyli niezawodny topcoat przyspieszający wysychanie lakieru.

Zanim natknęłam się na SV, stosowałam topcoat Sally Hansen Dries Instantly, jednak zanim zdążyłam napisać jego recenzję, produkt zniknął z Allegro i nie wiem, czy nie został całkowicie wycofany, więc pisanie recenzji uznałam za mijanie się z celem. Ponieważ nie mogłam już dostać tego topcoatu, zdecydowałam się kupić kultowy Seche Vite. I nie żałuję!


Ja fanką Seche Vite na pewno zostanę. U mnie nie powodował ściągania lakieru, wymagał tylko precyzji przy nakładaniu - przy linii skórek topcoat musiał sięgać "za" lakier, a zarówno lakier, jak i topcoat nakładałam "na zakładkę". Zazwyczaj malowałam 1 warstwę odżywki, po jej wyschnięciu 1 warstwę lakieru, której dawałam czas na wyschnięcie w 90%, na to druga warstwa i niemal od razu Seche Vite (dość grubą warstwą). Efekt? Po kilku minutach lakier jest już nie do uszkodzenia, choć np.wkładać jeansy bym się troszkę bała, ale po kilkunastu już naprawdę nic nie jest w stanie go uszkodzić.

Topcoat pozostawia na paznokciach piękną, lśniącą taflę - wiele razy dostawałam pytanie, czy mam naturalne czy żelowe paznokcie. U mnie też znacznie przedłużał trwałość lakieru - zero odprysków, końcówki też prawie się nie ścierały (malowanie na zakładkę!). Nawet przy zmywaniu lakieru idzie bardziej opornie - zmywacz potrzebuje chwili, żeby rozpuścić warstwę SV i przebić się do koloru.


Pędzelek jest dość standardowy, okrągły w przekroju i wygodnie nakłada mi się nim topcoat. Jak pisałam, ja go raczej nie szczędziłam i nakładałam dość grubą warstwą, bardziej, żeby sam "rozlał" się po lakierze, niż żebym ja musiała go na siłę manewrować pędzelkiem. Buteleczka 14ml wystarczyła mi na ok. 2-3 miesiące stosowania ok. 2 razy w tygodniu.


Ja razem z SV kupiłam od razu Seche Vite Restore, który jest niesamowicie wydajny. Jak większość wie, SV lubi z czasem zgęstnieć. U mnie zgęstniał, gdy w opakowaniu zostało ok. 1/3 produktu. Dodałam wtedy jedną pipetkę SV Restore, "poturlałam" chwilę w dłoniach i SV od razu wrócił do starej formy, nie zmieniając właściwości.

Teraz stosuję równie słynny, czerwony Sally Hansen Insta-Dri, którego recenzję być może również opublikuję. Jednak u mnie zdecydowanie wygrywa Seche Vite i na pewno będę do niego wracać. Insta-Dri jest bardzo dobry, ale to jednak nie to samo ;).

25 lipca 2013

Moja pielęgnacja (i metamorfoza) paznokci, czyli od zera do bohatera ;)

Dzisiaj post, do napisania którego zbierałam się od bardzo dawna, ale dopiero ostatnimi czasy poczułam, że naprawdę mam ku temu "pretekst", bo na moje paznokcie nie mogę powiedzieć (w końcu!) złego słowa :). Osobiście uwielbiam tego typu posty na innych blogach, mimo, iż często 90% treści się powtarza. Mogę je czytać i oglądać w nieskończoność :).


Zacznę od tego, że latami obgryzałam paznokcie. Ciężko mi określić moment, kiedy przestałam, bowiem w długi czas po tym, jak przestałam stricte obgryzanie, nadal "zgryzałam" lakier z paznokci lub też nadgryzałam same boki paznokci, co jak wiadomo, prowadziło do nadłamań i w efekcie obgryzienia/skrócenia pojedynczych paznokci, za którymi szła cała reszta... Maltretowałam też swoje skórki, dłuuugo je obgryzałam i obrywałam, często były to ranki do krwi. W sumie można powiedzieć, że moje "wychodzenie" z tych nawyków zajęło dobre kilkanaście miesięcy. Wydaje mi się, że dałam spokój moim paznokciom dopiero jakiś rok temu.

Moje paznokcie do dnia dzisiejszego przeszły wielką, moim zdaniem, metamorfozę. Wystarczy porównać paznokcie np. z tego posta, z tymi tutaj. Jak do tego doszło?


Wiele zawdzięczam odżywkom z formaldehydem - tak, u mnie on zdziałał cuda. Najpierw długo stosowałam Eveline (recenzja tutaj), najpierw solo, później jako bazę, a po niej zaczęłam stosować Nail Tek II. Obydwa produkty spisują się u mnie jako baza pod lakier fantastycznie, jednak wiadomo - trzeba na nie uważać. Teraz robię sobie od nich chwilę odpoczynku, ale na pewno jeszcze do nich wrócę. Stosuję odżywki zawsze jako podkład pod lakier.


Jeśli chodzi o skórki, i z nimi toczyłam długą batalię. Mam ogólną manię kremowania dłoni i kremy do rąk trzymam wszędzie, gdzie mam do nich łatwy dostęp - w torebce, obok łóżka, w salonie, gdzie spędzam większość dnia. Ponadto przez moje ręce przewinęło się i ciągle przewija wiele mazidełek przeznaczonych stricte do skórek. Na blogu pisałam o masełku Inglota, posiadam także krem z Avonu i słynne masełko Burt's Bees, którego recenzja pojawi się wkrótce na blogu.


Raz na jakiś czas, wedle potrzeby, stosuję także produkt-hit, jakim jest Sally Hansen Instant Cuticle Remover. Uuuwielbiam go, napisałam już wszytko na jego temat w recenzji. Odkąd go mam, cążki całkowicie poszły w odstawkę - wystarczy mi on i drewniane patyczki, ewentualnie gumowe kopytko.


Od jakiegoś czasu jednak porzuciłam stosowanie preparatów do skórek, ponieważ do ich pielęgnacji w pełni wystarczają mi olejki, odkrycie których spowodowało prawdziwy przełom w mojej pielęgnacji paznokci. W maju poprzez post Idalii trafiłam na wątek na Wizażu, dotyczący olejowania paznokci (mój nick to Anesthesia).


Od 20 maja codziennie olejuję paznokcie i sprawdza się to u mnie rewelacyjnie! Co wieczór przed snem olejuję paznokcie oliwką Alterra migdał i papaja. W ciągu dnia staram się choć raz nasmarować paznokcie samodzielnie przygotowaną mieszanką. W jej skład wchodzi: zawartość kilku kapsułek z wit. A+E, kilka rybek keratynowych GAL, kilka "pompek" Alterry i dopełnienie niebieską oliwką Babydream. Krótko mówiąc, wszystko, co dobroczynne, w miarę naturalne i znajduje się w moim domu :). Olejuję pomalowane paznokcie, ponieważ warstwa lakieru wyraźnie wzmacnia moje paznokcie i chroni je przed urazami mechanicznymi. Olejuję je tak, aby oliwka dostała się do skórek wokół paznokci i pod spód paznokcia. Zauważyłam wyraźny przyrost płytki u palców wskazujących, pozostałe powoli idą w ich ślady i właśnie na tym efekcie najbardziej zależy mi w całym procesie olejowania. Poza tym paznokcie zdecydowanie rosną szybciej, co również mnie bardzo cieszy.

Na zdjęciach na końcu posta możecie zobaczyć metamorfozę moich paznokci od momentu rozpoczęcia olejowania. Poprawa wyglądu jest wyraźna, ja sama widzę, że paznokcie są mocne i zdrowe jak nigdy! Dzięki odżywkom z formaldehydem pozbyłam się problemu rozdwajania, ale to oleje naprawdę wyraźnie wzmocniły moje paznokcie.


Co do pozostałych akcesoriów, jakie stosuję w swojej pielęgnacji paznokci to zdecydowanie pierwsze miejsce ma u mnie szklany pilnik. Mój pochodzi z Rossmanna, z serii For Your Beauty. Kosztował ok. 11-13zł i mam go już ponad rok. Jego właściwości ani trochę się nie zmieniły, używam go regularnie, a on piłuje tak samo dobrze jak pierwszego dnia po zakupie. Szklane pilniki wydają mi się najzdrowszym rozwiązaniem do skracania paznokci. Pilnik wystarczy po użyciu spłukać go wodą z mydłem i gotowe! Ewentualne nierówności, zadziorki czy minimalnie rozdwojoną płytkę traktuję blokiem polerskim, który można kupić w niemal każdej drogerii. Jeśli chodzi o zmywacz, od lat wierna jestem dużej, zielonej Isanie, którą wręcz uwielbiam.

Każde zdjęcie możecie powiększyć!

Dla podsumowania, moja rutynowa pielęgnacja paznokci zebrana w punktach:
  1. Codziennie olejuję paznokcie - jeśli to możliwe, to 1-3 razy w ciągu dnia i obowiązkowo na noc.
  2. Dbam o regularne nawilżenie dłoni i skórek za pomocą kremów do rąk.
  3. Zawsze noszę pomalowane paznokcie, robiąc im max. 1 dzień odpoczynku w tygodniu, czasami jest to po prostu kilka godzin bez lakieru. Pomalowane paznokcie są wg mnie zdecydowanie lepiej chronione przed czynnikami zewnętrznymi.
  4. Zmywam lakier, gdy tylko pojawią się pierwsze odpryski.
  5. Po zmyciu, jeśli jest potrzeba, używam preparatu usuwającego skórki Sally Hansen lub stosuję peeling do dłoni.
  6. Następnie kilkakrotnie wcieram w paznokcie i skórki olejki - albo przygotowaną przeze mnie mieszankę, albo moczę paznokcie kilkanaście minut w ciepłej oliwie z oliwek z kilkoma kroplami soku z cytryny, którą na sam koniec wsmarowuję w płytkę paznokci.
  7. Gdy olejki zrobią już swoje, dokładnie myję ręce i odtłuszczam płytkę paznokci zmywaczem do paznokci. Powinno się w tym celu używać specjalnego odtłuszczacza, na który poluję dość długi czas i w końcu muszę sobie zakupić.
  8. Maluję paznokcie jedną warstwą odżywki - Eveline, Nail Tek II lub jakakolwiek inna. Odżywkę, pierwszą warstwę lakieru i topcoat maluję "na zakładkę", pokazywała to m.in. Hatsu-Hinoiri.
  9. Gdy odżywka wyschnie, maluję paznokcie pierwszą warstwą lakieru.
  10. Po wyschnięciu pierwszej warstwy, maluję paznokcie drugą warstwą lakieru.
  11. Zaraz po pomalowaniu paznokci drugą warstwą lakieru, nakładam mój ulubiony top coat przyspieszający wysychanie - Seche Vite.
  12. Gdy top coat już wyschnie, kremuję dłonie i smaruję paznokcie olejkiem.
To chyba już wszystko :). Mam nadzieję, że post okazał się dla Was przydatny i ciekawy. Zachęcam Was do udzielania się w wątku na wizażu i regularnego olejowania paznokci, bo to naprawdę fantastyczna metoda! Wiele osób zauważyło poprawę stanu moich paznokci, zaczęły się pojawiać pytania, czy są one sztuczne oraz w czym tkwi sekret ich pielęgnacji, co mnie niezmiernie cieszy :). Olejowaniem zaraziłam też moją Mamę, która również jest bardzo zadowolona. Olejki pomogły mi też uporać się z przesuszoną skórą na jednym z nadgarstków, gdzie najprawdopodobniej nastąpiła reakcja alergiczna od zegarka. Według mnie oleje to cudotwórcy w niemal każdym zakresie pielęgnacji :).

29 kwietnia 2013

Skórkowy cudotwórca od Sally Hansen - uwielbiam!

Przyznaję bez bicia, że przez większość swojego dotychczasowego życia obgryzałam paznokcie, co szło w parze z katowaniem skórek - obgryzałam, urywałam, wycinałam... W końcu pozbyłam się zarówno jednego, jak i drugiego nawyku, ale jak dobrze wiecie, paznokcie i skórki tak łatwo nie zapominają i skórki jeszcze długo domagały się o swoje, w sumie, nadal to robią, gdy je zaniedbam. Tym bardziej, że w jakiś czas po skończeniu z tym nawykiem, zaczęłam męczyć skórki na nowy sposób - odżywkami wysuszającymi skórki, jak te z Eveline czy Nail Tek.


Pomijając takich pomocników jak kremy do rąk i oliwki czy masełka do skórek, nie wyobrażam sobie już teraz pielęgnacji tej okolicy bez jeszcze jednego kosmetyku - preparatu Sally Hansen Instant Cuticle Remover - Preparat do usuwania skórek. Jest to jeden z tych kosmetyków, które chyba już zasługują na miano "hitów" ;).

Przez pewien czas stopniowo zmieniałam swoją pielęgnację skórek, minimalizując użycie cążek, a starając się skórki odsuwać. Jednak niektóre bywały naprawdę oporne i wymagały użycia cążek. Zainwestowałam nawet w droższe cążki lepszej firmy, jednak mimo ich precyzyjności i ostrości, przy wycinaniu zdarzało mi się skaleczyć czy uciąć skórkę tak, że zostawała minimalna zadziorka. A potem postanowiłam podczas promocji w Super-Pharmie zainwestować 20zł w to cudo w niebieskiej butelce i od tego czasu nawet niezastąpione dotąd cążki leżą i się kurzą - używam ich raz na 2-3 miesiące, naprawdę w ekstremalnych przypadkach, na "co dzień" w pełni wystarcza mi SH.



Preparat Sally Hansen służy usunięciu skórek lub też ułatwia ich odsuwanie. Dostajemy go w dość dużej butelce mieszczącej 29,5ml, z precyzyjnym aplikatorem, którym nakładamy produkt na skórki. Jest on naprawdę wydajny, ponieważ swój mam prawie rok i nie zużyłam nawet 1/3 (doszłam do napisu "Sally Hansen" na opakowaniu), a używam go regularnie co 1-2 tygodnie, nie szczędząc ilości (producent nie zaleca stosowania częściej niż 2 razy w tygodniu). Preparat ma formułę dość rzadkiego żelu, nakładamy go na skórki i zostawiamy na ok. 15-30 sekund, ja następnie odsuwam skórki drewnianym patyczkiem lub gumowym kopytkiem i myję dokładnie ręce, często też stosując peeling do dłoni.


Efekty? Cud, miód, orzeszki. Gdy użyłam preparatu pierwszy raz, zaniemówiłam. Zostawiłam go zgodnie z zaleceniami na ok. 15 sekund, a potem odsunęłam skórki - kosmetyk tak je rozmiękczył, że cała narosła zrogowaciała część naskórka po prostu się rozpuściła, a moim oczom ukazały się zadbane, mięciutkie, odsunięte skórki. Zero zadziorek, podrażnień, ranek. Takich efektów nie uzyskałam do tej pory żadną inną metodą - oliwkami, patyczkami, masełkami, cążkami czy radełkami. Odkąd go kupiłam, stosuję preparat przy co trzecim, czwartym manicure, ale w zasadzie profilaktycznie - skórki mi już nie narastają, nie mam potrzeby ich wycinania, są miękkie i zadbane. Oczywiście pomiędzy użyciem cuda od SH używam też kremów i oliwek, jednak mają one naprawdę ułatwione działanie i wszystko sprowadza się do zapobiegania, nie "leczenia" ;).

Nie wyobrażam sobie już manicure i dbania o dłonie bez preparatu Sally Hansen i gdy tylko skończę obecną butelkę, a pewnie nie nastąpi to szybko, kupię kolejną, bez dwóch zdań!


PS: Nieraz zdarzyło mi się go zostawić na skórkach na dłużej niż zaleca producent, nawet do pięciu minut i nie zaszkodziło to w żaden sposób moim dłoniom, więc nie jest to kosmetyk w wyjątkowy sposób żrący czy podrażniający.

PS2: Ann napisała  komentarzu, że udało jej się kupić preparat na promocji w Super-Pharm za 18,74zł (30 kwietnia), więc jeśli ktoś ma ochotę, niech sprawdzi w swoich SP, czy promocja jeszcze obowiązuje! :)